Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

czwartek, 30 czerwca 2011

Codzienność małego emigranta


Kiedy przyszło mi po raz pierwszy wyjeżdżać z Maksiem za granicę ( listopad ubiegłego roku), moja głowa była pełna obaw. Martwiłam się jego nieznajomością języka, brakiem kontaktu z dziećmi z Polski, choć te nie należały do zbyt częstych, bałam się tez o to jak zareaguje na brak babć, dziadków, cioć i wujków, z którymi na co dzień miał kontakt. W sprawie ostatniego, rzeczywiście widać było po nim, że tęsknił, podobnie jest zresztą i teraz. Nasz syn nie zdaje sobie sprawy z odległości, jaka dzieli nas od Polski, więc pytanie: ,,Jedziemy dziś w góry i do babci?" jest dla niego czymś całkiem naturalnym. W każdym razie w czasie naszego pobytu w Anglii, Maksiu był przez nas po części chroniony w kloszu ,,polskości"; przebywaliśmy z nim non stop na zmianę, mówiliśmy do niego wyłącznie po polsku, czytaliśmy mu polskie książki, oglądaliśmy polskie bajki, zapraszaliśmy do domu polskich znajomych. Jego kontakt z angielskim sprowadzał się do nauczenia słówka ,,hello", które wypowiadał przy każdej okazji zetknięcia się z dorosłymi Anglikami.
Odkąd przyjechaliśmy do Szwajcarii, sprawa ma się zupełnie inaczej. Po pierwsze, w domu, w którym mieszkamy, jest trójka dzieci w wieku szkolnym, które uwielbiają wręcz spędzać czas na zabawach z naszym małym zawadiaką. Bariery językowe nie istnieją dla żadnej ze stron. Zabawa to najbardziej naturalny i bezstresowy sposób przyswajania języka:) Dzieci uczą się nawzajem wielu słówek i mój Maksiu potrafi już przywitać się z każdym bez podpowiedzi z mojej strony, podobnie dziękuje i informuje o konieczności skorzystania z toalety. A jego kompani wołają wszyscy: ,,Chodź!", ,,Nie!", ,,Tak!". Mały wstawia słówka polskie w trakcie zabawy i jest przekonany, że wszyscy doskonale go rozumieją, co eliminuje poziom jego zażenowania do zera.
Po drugie: z racji, iż oboje zaczęliśmy pracę tydzień po przyjeździe na miejsce, nasz synek od razu zostawał z au pairem mówiącym po francusku na okrągłe dni, spisał się przy tym na medal, nie urządzając scen rozpaczy, gdy po obiedzie znów wracaliśmy w winnice.
Poza tym dzieci pożyczyły nam mnóstwa książeczek, których tłumaczenie na polski wychodzi tak niezgrabnie, że wolę już czytać mu po francusku, ćwicząc swoje własne umiejętności. A że Maksiu nie protestuje, więc czytam dalej...
Podsumowując, życie małego emigranta nie jest więc tak ciężkie, jakim mogłoby się wydawać. Nasz syn, przebywając na co dzień z dziećmi, uczy się współpracy i wyzbywa ,,syndromu jedynaka", nieraz towarzyszył im w dalszych wycieczkach; na jezioro, do szkoły, czy do babci, gdzie musi dostosować się do reszty, dobrze się zachowywać i tym sposobem nieco ,,dorośleje", choć ja mam tendencję postrzegać go jako małą dzidzię:)
Na co dzień ma do dyspozycji mnóstwo zabawek, dwa place zabaw w okolicy, boisko do gry w piłkę na tarasie na zewnątrz domu, koparkę, którą uwielbia, trampolinę... Pełny wypas:) A poza tym jest bardzo otwarty, często wita napotkanych przechodniów, dzięki niemu łatwiej i szybciej możemy nawiązać nowe kontakty.
Bywa, że jakiś dorosły zaczepi go na ulicy, placu zabaw, w sklepie. Wówczas nie osłaniam go, jak to miałam w zwyczaju, własną osobą tłumacząc: ,, On nic nie rozumie, mówi tylko po polsku". Pozwalam akcji toczyć się dalej i czekam tego momentu, aż moje dziecko zrozumie sens zadanego mu pytania. W końcu, gdy był w Polsce i rozumiał doskonale, też niejednokrotnie nie odpowiadał obcym. Taki juz urok jego zbuntowanego wieku:P
Radość przebywania z innymi:)
Przyjemne z pożytecznym
Odpoczynek na placu zabaw


I oczywiście góry
Po aktywnie spędzonym dniu każdy by padł jak mucha:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz