Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 26 września 2011

Wycieczka rocznicowa

Z racji tego, iż wczorajszą niedzielę spędziłam od rana do wieczora w pracy, naszą rocznicową wycieczkę w góry ( a jakżeby można spędzać rocznicę inaczej), zorganizowaliśmy sobotnim rankiem, przed moją pracą, którą zaczynałam o 16.30.
Pogoda dopisała w stu procentach, co muszę przyznać jest dość częstym zjawiskiem we Szwajcarii. Dopiero teraz doceniam jak pięknie było tu całe lato, i jest nadal. Doceniam, gdy przypominam sobie kapryśną pogodę w Polsce oraz pół roku, które spędziłam niegdyś w Edynburgu (brrr!!!). W dolinie Valais, w której teraz mieszkam, praktycznie zawsze świeci słońce. Jest na tyle ciepło, że można zakładać bluzki z krótkim rękawem. Zdarzało mi się podczas poprzednich winobrań opalić się tu w październiku. Lato bywało bardzo upalne, temperatury w czerwcu i lipcu sięgały tu niemal czterdziestu stopni. Owszem, czasem zdarza się tu deszcz, który przychodzi zwykle wraz ze stadem chmur zalegających dolinę na kolejne trzy, cztery dni. Ostatnie trafiły nam się akurat w mój wolny weekend:(
Wracając do wycieczki, udaliśmy się tym razem w stronę niemieckiej części Szwajcarii ( jakieś trzydzieści kilometrów stąd) i tuż obok małego miasteczka Agarn, w którym właśnie tego dnia odbywał się targ staroci i ruch był nie z tej ziemi, skręciliśmy w małą, krętą drogę wiodącą ku jednej z wielu tutejszych zapór. Na nasze szczęście rejon ten okazał się niezbyt popularny turystycznie, co pozwoliło nam spędzić trochę czasu w ciszy i spokoju.
Ekipa w pełnym składzie- a najważniejszy uczestnik na rękach
A tu dowód, że była to niezwykle trudna trasa wspinaczkowa:)
Początek jesieni w Alpach

Rysunki na piasku


A potem, po krótkim odpoczynku nad brzegiem błękitnego jeziora, ruszyliśmy w drogę powrotną, aby zdążyć do ukochanej roboty;P

piątek, 23 września 2011

Drewniani:)

Wstałam rano i po kilku rutynowych czynnościach rozpoczynających każdy dzień, usiadłam przed komputerem,aby wygooglować sobie: piąta rocznica ślubu. Kilka źródeł dowodziło, że nazywa się ona drewnianą, więc niespecjalnie romantycznie, ale można przyjąć, że zalatuje trochę stabilnością, przynajmniej w porównaniu z poprzednimi:) I choć mnie drewno kojarzy się raczej z zanikiem uczuć i romantycznych motylków w brzuchu, zostawiając jego znaczenie, pragnę oznajmić wszem i wobec, że to właśnie dziś obchodzimy naszą PIĄTĄ ROCZNICĘ ŚLUBU...

Minęło jak z bicza strzelił. Pamiętam świetnie dzień naszego ślubu,zupełnie jeszcze wczesnojesienny i ciepły. Otaczała nas wtedy zupełnie inna rzeczywistość, mieliśmy innych znajomych, mieszkaliśmy w Krakowie, byliśmy pierwszymi z grupy naszych rówieśników, którzy powiedzieli sobie sakramentalne ,,tak". Po ślubie wróciliśmy na studia, a potem zaczęły się wyjazdy za granicę, pojawił się Maksiu, itp, itd.
A teraz niepostrzeżenie dobiegł końca nasz piąty rok razem...
Tak więc z okazji okrąglutkiej rocznicy życzę sobie samej dotrwania do dwudziestej piątej. Ta przynajmniej ma jaką taką nazwę.
A, no i zapomniałabym. Dotrwania przy boku tego samego człowieka;)

A poniżej nasza ukochana piosenka, którą grali nam podczas ślubu i która tak jakoś zawsze do nas najbardziej pasowała:

wtorek, 20 września 2011

Że każdy dzień jest łaską...

Ostatni weekend zapowiadał się bardzo wyjątkowo, ponieważ był dla mnie wolny, co należy do rzadkości. Postanowiłam więc wykorzystać go na maksa, co by potem nie żałować...
Zacznę może od tego, że już w sobotni ranek niebo znacznie spochmurniało i pozostało niewzruszone aż do poniedziałku. W sobotę rano zostaliśmy również brutalnie wyrwani ze snu przez znajomego, z którym byliśmy umówieni na niedzielę, a który po moim telefonie usiłował się do nas dobić właśnie sobotnim rankiem...Niestety telefon jak na złość się zablokował i znajomy pojawił się w naszym domu o siódmej trzydzieści rano, kiedy to w pidżamkach witaliśmy nowy, wspaniały dzień... Potem zadzwonił inny i zapytał, czy Mariusz nie ma ochoty na winobranie w starym, dobrym gronie sprzed roku, które teraz rozpadło się i zbiera tylko okazjonalnie...No więc poszedł, a za nim w jakieś dwie godziny później dołączyłam i ja z Maksiem. Synuś szedł za mną, pchał mój koszyk, sprawdzał czy nie zapomniałam o jakiejś kiści, po czym ni stąd ni zowąd zaczął wymiotować:(
Biedactwo moje musiało się czymś struć, więc czym prędzej wróciłam z nim do domu, gdzie choroba wciąż trwała całą sobotę... Tego dnia mieliśmy zamiar pooglądać airshow, więc na chwilkę wyrwaliśmy się z domu, jednak pogoda (mgła i deszcz) dała nam skutecznie popalić. Wróciliśmy do domu...
W niedzielę przemoczeni byliśmy już po porannej mszy, potem poszliśmy ze wspomnianym znajomym na obiad, a potem na chwilkę na airshow. Atrakcji było tam co nie miara, jeśli oczywiście ktoś lubi popatrzeć na nowe modele wojskowych samolotów i ich wygibasy, które nawet na mniej wybrednym obserwatorze ( na przykład na mnie) robią nie lada wrażenie. Przelatywały więc i wielkie bombowce, i zwinne F z jakimś numerkiem dalej, które latają szybciej niż dźwięk. Wróciliśmy do domu wieczorem, a w nocy czekała nas powtórka z chorobowej rozrywki, która całą niedzielę nie dawała o sobie znać...
Czyli innymi słowy można by powiedzieć, że weekend pod psem, zarówno pogodowym, jak i samopoczuciowym. A jednak nie jest źle, ponieważ...
wczoraj jakoś tak ogólnie zdołowana, włączyłam sobie na youtubie Antoninę Krzysztoń i urzekły mnie słowa:

 Tak bym chciała móc zrozumieć
Że każdy dzień jest łaską 
 
Właśnie. I nucę sobie te słowa wstając rano, idąc do pracy, wracając potem na chwilkę do domu i wspinając się znów z powrotem stromymi uliczkami Saviese... Bo przecież jeśli będą mnie cieszyć tylko dni skrzętnie zaplanowane, słoneczne wycieczki po górach i pikniki nad jeziorem, wydarzenia, jednym słowem kolorowe punkciki wymalowanym na szarym papierze zwykłej codzienności, jakim cudem będę mogła być naprawdę szczęśliwa? Zwłaszcza, jeśli zbieg okoliczności przekreśli je nagle tak, jak miało to miejsce w ten weekend???

środa, 14 września 2011

Dylematy zmienno- zawodowe

Mamy środek września. Od początku tego miesiąca pracuję ,,na własny rachunek", to jest  nie ma nikogo, kto by mnie szkolił. Początki bywały stresujące, tymczasem już tuż tuż czeka mnie nowy początek...W październiku zaczynam jako opiekun osób starszych... Podobna historia przydarzyła mi się już w Anglii, kiedy to stałam się opiekunem awansując ze stopnia sprzątaczki:P I mimo sporego doświadczenia w zmienianiu pracy, miasta,a nawet kraju zamieszkania, boję się trochę... Z tendencją do wzrastania tejże bojaźni w niektórych chwilach...
Po pierwsze: Anglia to nie to samo. Tam potrzebują ludzi w branży care assistant na pęczki, dlatego rekrutuja ich wcześniej z Polski ( i pewno nie tylko), po czym zatrudniają nie ujrzawszy na oczy...Tutaj jest inaczej. Opiekun potrzebuje odpowiedniej szkoły, o  której zakończeniu zapewniłam ich nie mając pewności, czy polski odpowiednik jest tu uznawany ( sic!) Ok, szkoła szkołą, ale pozostaje jeszcze język:) Kiedy szczerze przyznaję, że czasem bardzo ciężko mi zrozumieć co mówi jedna czy druga starsza osoba, oni kiwają głowami ze zrozumieniem i stwierdzają :,,To zupełnie tak jak nam!".
Ogółem rzecz biorąc trzeba mi więc ponownie skoczyć na głęboką wodą, przełknąć trochę stresu i dawać do przodu...A potem będzie już tylko lepiej;)

piątek, 9 września 2011

Nadgorliwość gorsza od...

Temat, który dziś poruszę chodzi mi po głowie już od pierwszego dnia zetknięcia się z pracą fizyczną we Szwajcarii, czyli od szóstego czerwca tego roku. A jednak wstrzymywałam się długo, mówiąc sobie, że to, co obserwuję to wyłącznie jakieś oderwane od reguły przypadki. Generalnie rzecz biorąc nie cierpię obgadywania, ale umówmy się, że napiszę o ogóle, nie kimś konkretnym. Dziwi mnie cały ten stan rzeczy i bulwersuje jak nie wiem co. No, to teraz konkrety...
Jest taka jedna rzecz, która stanowi nieodłączny element dumy narodowej Polaków na emigracji. Podobnie w Anglii, jak i tutaj. Jesteśmy dumni z tego, iż DOBRZE ZAPIERDZIELAMY.
Emigracja oznacza bardzo często pracę poniżej własnych kwalifikacji, bardzo często w gronie innych emigrujących. I co? W angielskich fabrykach to my jesteśmy tymi, którzy napędzają produkcję naprzód, w przeciwieństwie do leniwych Hindusów czy Pakistańczyków ( o Anglikach nawet nie wspominając), a we Szwajcarii, obcinając kiście winogron, zrywając jabłka, gruszki i morele, dzięki naszym szybkim ruchom, stoimy w wybitnej opozycji do grona zjeżdżających tu tłumnie Portugalczyków...
O ludzie...N-ty raz spotykając Polaka słyszę ten sam tekst: ,, A ci to tak powoli te jabłka zrywali...", ,,My jesteśmy dużo szybsi niż Portugale, dlatego szef jest z nas zadowolony", ,,A tamten nic tylko by odpoczywał..."itp, itd... Dziwna przypadłość. W rolnictwie szwajcarskim zarabia się o blisko połowę mniej niż w zawodach typu sprzątacz czy kelnerka... Tak stanowi prawo, ale według opinii wielu, jest to po prostu rozbój w biały dzień. Praca jest tam naprawdę ciężka i wszyscy, którzy biorą w niej udział, dostają po tyle samo... Co gorliwsi wykonują więc kawał roboty za innych, a po częstokroć biorą się za nieswoje obowiązki, ot tak po prostu... Oczywiście, owi nadgorliwcy legitymują się najczęściej paszportem z orzełkiem... Gdy pracuje się po dziesięć godzin dziennie, tematy do rozmowy szybko się wyczerpują, co daje podstawę do obgadywania innych. Tych, którzy nic nie zrozumieją i zazwyczaj tych, co wolno pracują. Zasada pilnowania własnego nosa ( a co za tym idzie własnych pieniędzy) nie ma tu racji bytu. Tylko, że ci ,,słabsi" są bardzo często dużo starszymi. A zdrowie ma się tylko jedno...
Tak się zastanawiam i rozkminiam skąd to się w nas bierze? Dlaczego nawet w ( za przeproszeniem) byle gównie, musimy zawsze stawiać się nad innymi, w zupełnej do nich sprzeczności. Dlaczego w każdym kraju, do którego emigrujemy, wyłazi na jaw nasz wrodzony rasizm, który każe na Hindusów w UK mówić ,,ciapaci", na Portugalczyków tutaj ,,psy", a Arabów we Francji ,,szwajory"? I co, jeśli ktoś z nas, tak jak ja na przykład, nie wpisuje się w grono wybitnych ,,zapierdzielaczy" i woli wykonywać to, co ma do zrobienia powoli, nie wybijając się z tłumu i co najważniejsze, zostawiając sobie siły na kolejnych dwadzieścia lat pracy zawodowej... Powinni wypisać mnie ze swego grona, ale nie zrobią tego, bo rozumiem po polsku:P
Ok, w mojej obecnej pracy jestem jedyną Polką i problem mnie nie dotyczy, ale Mariusz boryka się z nim na co dzień. A dziś ma wolne. Jutro i pojutrze również. Pierwszą reakcją na tę wieść rodaków z jego pracy było zmartwione pytanie: ,,A cóż my zrobimy z tyloma dniami wolnego???". Tymże przykładem z anonimowych ust wyjętym pozostawiam temat otwartym, bo nie wiadomo jaka jeszcze perełka wpadnie mi w uszy wśród rozkwitłego rolniczo regionu Valais...

wtorek, 6 września 2011

Przedpołudniowe zapiski ze słonecznego Valais

Za oknem znów słońce. Obudziło się po dwóch i pół dniach letargu, w czasie których mieliśmy wolne w pracy. Niestety, tak to tu często bywa, że na samiutki weekend robi się nagle dwudniowa plucha, a potem wszystko jak gdyby nigdy nic wraca do normy, pozostawiając skołatane nerwy człowieka na wyleczenie szybko płynącemu czasowi- i oby do następnego wolnego! Tyle że następna sobota i niedziela są dla mnie pracujące...
W te minione natomiast odwieźliśmy Zuzię do Lozanny, a potem zrobili rundkę wokół Jeziora Genewskiego, w czasie której przejechaliśmy także przez kawałek Francji, usiedliśmy chwilkę nad jego brzegiem, co prezentuje obrazek poniżej:

...i schowaliśmy się do samochodu, bo ciężkie krople nadchodzącego deszczu dawały już do zrozumienia, że tym razem na straszeniu się nie skończy i nie pójdą sobie precz w ciągu najbliższych dwóch dni...
A dziś, proszę bardzo, pogoda jak się patrzy! Mariusz zaczął pierwszy dzień w nowej pracy, ja zaprowadziłam Maksia do przedszkola, w którym nie wiadomo czemu uderzył znów w salwy: ,,CHCĘ DO MAMY!!!", potem poszłam załatwić sprawy w komunie, spotkałam koleżankę z pracy, a teraz siedzę przed ekranem komputera i do godziny jedenastej, kiedy to trzeba mi powoli szykować się do pracy, nie mam żadnych ambitniejszych planów. A co! Błogi odpoczynek od czasu do czasu należy się chyba każdemu:)
A poniżej niespodzianka dla Zuzi, która uwielbia odnajdywać na blogu swoje zdjęcia:P