Gdzie jest nasz dom? Nie wiem...
Właściwie od kilku lat nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Miejsce do życia, jedzenia, spania, zarabiania i spieniężania, jest tutaj, gdzie teraz siedzę, pisząc. Ale czy to prawdziwy dom? Taki, do którego tęskni serce i w którym wszystko wydaje się być lepszym...nie. To nie TEN prawdziwy dom.
Ostatnio w pracy jedna z pielęgniarek opowiadała, że są z mężem dziesięć lat po ślubie i przeprowadzali się dotychczas już dziesięć razy. W drodze do domu, wieczorną porą, pośród uśpionych winnic i pozapalanych świateł w domach, zrobiłam sobie i ja bilans naszych przeprowadzek.
Ku potomności i zaspokojeniu zwykłej ludzkiej ciekawości, wyliczam więc i ja:
1) wzięliśmy ślub we wrześniu 2006 roku, od października, gdy się zaczynał na nowo ruch na studiach dziennych, do grudnia, wynajmowaliśmy pokój w starym, mocno przewiewnym domu w Kobierzynie. Dwie przesiadki, by dotrzeć do centrum Krakowa, upierdliwi współmieszkańcy ( dwa małżeństwa w wieku poprodukcyjnym, o niespełnionych życiorysach), ohydna łazienka i śmierdzące szafki kuchenne- tak wyglądało nasze małżeńskie lokum numer jeden;
2) mój tata kupił garsonierę blisko dzielnicy Azory- mieszkaliśmy tam od grudnia do końca lutego 2007 roku, kiedy to wzięliśmy dziekankę i postanowiliśmy zarobić na życie w Szkocji,
3)końcem lutego zamieszkaliśmy w Edynburgu, w małym pokoiku 4-pokojowego mieszkania, wraz z trójką chłopaków z Polski. Tu począł się nasz synek, tu Mariusz pracował tyle, że go w ogóle nie było widać w domu.No i mieliśmy myszy! Przechadzały się po salonie, przy każdym wieczornym seansie filmowym. Raz jedna utopiła się w dzbanku krystalicznie czystej wody jednego z lokatorów, inną przygniótł kolega przy kości, zginęła między podłogą, a kanapą, jeszcze inna ugryzła Mariusza w palec. Edynburg to w ogóle była szkoła przetrwania przez pierwszy miesiąc, bo się spłukaliśmy zupełnie, płacąc kaucję. Żywiliśmy się kanapkami z Subwaya ( kolega pracował), kurczakami z czegoś w stylu KFC ( drugi kolega pracował) i czerstwym chlebem z misji od sióstr zakonnych. Zostaliśmy tam do września 2007;
4) po powrocie do Polski, od października do stycznia, mieszkaliśmy u moich rodziców, w Nowym Sączu. Maksiu urodził się końcem listopada, potem trzeba byo wracać na studia do Krakowa;
5) i znów krakowska garsoniera- tym razem na 1,5 roku. Przynajmniej raz na tydzień mieliśmy tu gości do przekimania. Nieraz na powierzchni 20 m2 spaliśmy w pięć, sześc osób. Do tego niemowlak w swoim łóżeczku!
6) na piątym roku studiów, nie mieszkałam już w Krakowie. Przenieśliśmy się do teściów, na piękną i spokojną wieś Rytro obok Nowego Sącza. Okolica jest tam po prostu bajkowa, tyle, że w samym domu nieraz wrzało, że hej:)
7) po skończonych studiach, początkiem listopada 2010 roku, postanowiliśmy spróbować szczęścia w Anglii. Przez miesiąc mieszkaliśmy z jedną Polką w jej małym domku, a potem w pokoju u Anglika-alkoholika... Pracowaliśmy za zmiany- ja w dzień, M. w nocy, ale to był system dość wycieńczający i postanowiliśmy rzucić to wszystko...
8) w maju 2011 roku przyjechaliśmy do rodziny Szwajcarów, zajmując małą garsonierę w ich domu. Przyjechaliśmy szukać pracy, a zostaliśmy prawie rok... No cóż, nie było tam tak różowo, bo pani domu należała do osób bardzo specyficznych...
9) od maja 2012 mieszkamy w małym domku, sami, z sąsiadami odległymi na 50 metrów. Niby jest i ogródek, i garaż, i mała pralnia, ale...jesteśmy ciut za blisko ulicy;)
Nosi mnie więc, aby poszukać kolejnego domu. I pobić rekord koleżanki z pracy:)