Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Niedziela na wysokościach

Słońce rozochociło się na dobre. W ciągu minionego tygodnia adaptowaliśmy na nowo rytm pracy i domowego życia na własny rachunek, ale gdy nadszedł wolny i ciepły weekend, czuliśmy podskórnie, że nadszedł czas wybycia. Najpierw chodziło nam po głowie, aby przespać się w jednym z górskich schronisk, jednak w końcu stwierdziliśmy, że w wysokich górach zima jeszcze zbyt tęga, i wybraliśmy opcje jednodniową.
Padło na Francję. Ostatnio byliśmy w pobliżu Mont Blanc zimą, o tu:
http://www.w-alpejskiej-krainie.blogspot.ch/2012/02/w-krainie-krolowej-sniegu.html
Wczoraj wybraliśmy drugą z wysokogórskich kolejek, wyjeżdżającą na szczyt Grand Montets, na wysokości 3295 m.n.p.m. Po ostatnich doświadczeniach byłam pewna, że porządnie tam zmarzniemy i z powątpiewaniem patrzyłam na rezerwy kurtek przygotowane przez Mariusza ( letnie wiatrówki), ale wiosna panowała i na tak sporej wysokości, więc nie dość, że nie zmarzliśmy, to jeszcze mogliśmy sobie na górze zrobić mały spacerek i biwak na śniegu. W kolejce do kasy zapytaliśmy uprzejmej pani ile kosztuje bilet dla dziecka cztero-i-pół letniego, a ta stwierdziła, że nic, więc nasz smyk znów wyjechał sobie na szczyt za free. Stacja przesiadkowa oznaczała co prawda niemal godzinę stania w kolejce wśród spragnionych wrażeń narciarzy, ale i tak było warto. Swoją drogą, ludzie, którzy stąd zjeżdżają, to prawdziwy śmiałkowie, wziąwszy pod uwagę wysoki stopień zagrożenia lawinowego (czwarty), jaki towarzyszy zawsze nadejściu wiosny w górach.
Z balkonika widokowego na Grands Montets doskonale widzieliśmy kopułę skąpanego w słońcu Mont Blanc. Oto i góra:
Nasz mały piechur spisał się na medal. Wraz z tatą poszli się przejść w dolinę, u dna której lśni najprawdziwszy lodowiec i połyskuje w słońcu dach schroniska, o którym myśleliśmy, lecz plany noclegu zostawiamy na następny raz...







Tu jeszcze raz Mt Blanc, po prawej mała ,,igiełka" na szczycie to Aquille du Midi, szczyt, na który wyjeżdżaliśmy poprzednim razem i punkt wypadowy na Biały Szczyt
Popołudniu zjechaliśmy na stacje przesiadkową o nazwie Lognan, skąd urządziliśmy sobie krótki spacer. Słońce grzało nam prosto w twarze, dzięki czemu od wczoraj jesteśmy wszyscy troje czerwoni jak dojrzałe buraki;) Następnie zjechaliśmy do Chamonix na wyciągu krzesełkowym i pognalismy w stronę szwajcarkiej granicy...


W centrum Chamonix zatrzymał nas pewien pan, pytając czy możemy go podrzucić w stronę Szwajcarii. jak się okazało, tyle co wyszedł z tutejszego szpitala, po prześwietleniu. Był to narciarz przecierający dzikie szlaki, który tego dnia miał spotkanie bliskiego stopnia z lawiną(!). Wyszedł z niego z kilkoma siniakami i zadrapaniami, ale jak sam przyznał, mogło się to skończyć o wiele gorzej. My widzieliśmy w górach jedynie ślady po przejściu lawiny ogromne kopy śniegu, błota i kamieni zwalone u stóp podłużnych dolin. Nie wyobrażam sobie spotkania z taką siłą natury, a tu dane mi było poznać człowieka, który właśnie tego doświadczył. Notabene, w Szwajcarii co roku czytamy o śmiertelnych wypadkach w obliczu schodzących lawin. Czasem słychać u nas na wsi głuche odgłosy tych wywoływanych celowo. Wrażenie jest piorunujące...
A dzisiaj nadal ciepła wiosna. Ponad dwadzieścia stopni na termometrze. Drzewa, które powoli puszczają pęki, radosne ptaki, kwiatowe grządki czekające na przekopanie ( warzywa sadziliśmy w sobotę). Żyć nie umierać! Szkoda tylko, że w tym wszystkim trzeba jeszcze upchać niezbyt ciekawą pracą i pobudki przed szóstą rano...

wtorek, 2 kwietnia 2013

Wieści z kraju...

Przyjechaliśmy już niemal tydzień temu, umęczeni jak zwykle do granic możliwości. Z psychologicznego punktu widzenia mój pobyt w Polsce przebiega zawsze podobnie: najpierw sobie wyliczam plusy życia w CH, myślę sobie, że tam zawsze piękne słońce, i  że w pracy w sumie mam fajnych znajomych, i że dom swój, no i pozytywnie patrzę na język francuski...A potem, po kilku zaledwie dniach, tak bardzo nie chce mi się wracać, a jak słyszę kogoś, kto mówi w tym języku ( np pana Belga dzisiaj, który przyszedł z tłumaczeniem do mojej mamy), to mam ochotę udusić go...
Polska. Jaka jest dla mnie? Jak zwykle zachmurzona i dość brudna. Ludzie ubrani we wszystkie swoje wady, ale tak kochani, swojscy. Jeszcze kilka wieczorów w rodzinnej okolicy i nie będę w stanie wrócić do zwyczajnego życia, ale co tam...Wszak żyje się właśnie dla pięknych chwil. Pomimo, że nie ma teraz w Polsce większości ludzi bliskich mojemu sercu, to ci, którzy są, wystarczą za wszystkich w CH. Chciałabym cieszyć się każdą spędzona tu chwilą, wchłonąć ją dogłębnie i móc odtwarzać w pamięci, gdy już będę na nowo w szwajcarskiej wiosce, ale nie da się. Cóż, obijam się ciut, śpię do późna, nie chce mi się iść w moje kochane góry ( mgła i śnieg, no to jak?), obżeram się świątecznymi ciastami, miast iść na jogging, ale co tam:)
Tymczasem zmykam na urodzinowe ( moje! ale w kwestii wieku nie ma się czym chwalić) obchody knajpkowe w towarzystwie mojej kuzynki:) No to baj!