Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

czwartek, 28 listopada 2013

Urodziny na statku piratów

Z zawodu jestem pedagogiem, a że brakuje mi na co dzień pracy z dziećmi, w tym roku postanowiłam zorganizować urodziny Maksia z pełną pompą....I tak od dwóch tygodni byliśmy zajęci przygotowaniem pirackiego okrętu:)
Jako główna konstrukcja posłużyło nam do tego jego piętrowe łóżko.
Pomysłów szukałam głownie w internecie, oraz we własnej głowie:)
Z podwójnie sklejonej warstwy kartonów wycięłam kształt kotwicy, którą potem mój syn pięknie pomalował



Kotwicę wykonaliśmy podobną techniką;)

Powyżej kufer piracki...Ciut mało widoczny, w każdym razie wykonałam go ze zużytego pudełka po proszku do prania, nieco je ucięłam, pomalowałam dwa razy na brązowo, otoczyłam złotą tasiemką, a do środka włożyłam starą gazetę i czekoladowe monety 1,2 i 5 frankowe, otoczone złotkiem:)

Flagę zrobiłam ze starych czarnych spodenek, pomalowałam je zwykłą plakatówką, wzorując się na czachach z google images, a potem zatknęłam flagę na rozcapierzonej gałęzi urwanej z ogrodowego krzaczka

Kadłub w trakcie prac remontowych:) Gdy był już gotowy, przyczepiliśmy go mocną taśmą do wezgłowia łóżka, i umieściliśmy tam małych piratów-pluszaków, z czarnymi, kartonowymi przepaskami na oczy...W podobnych barwach wykonaliśmy także bok statku, z czarnymi okienkami...
Wreszcie nadszedł dzień urodzin:) W przededniu pożyczyłam od koleżanki z pracy ponton, wiosła, dwa koła ratunkowe, trzy pompowane rożki (nie wiem jak to inaczej nazwać) i siatkę do łowienia...


No przyjdą czy nie przyjdą? Ostatnie chwile oczekiwania:)
Goście w końcu nadeszli:) Mamy się pożegnały i zostałam sama z małą gromadką rozbrykanych piratów:) Po odkryciu wszystkich zakamarków naszego statku, nadszedł czas na zajęcia twórcze ( a trochę też z tego powodu, żeby całej chałupy nie roznieśli).





 W ramach twórczych zajęć zrobiliśmy papugi-towarzyszki każdego szanującego się pirata, z rolek po papierze toaletowym. Wskazówki znalazłam tutaj:

http://www.strefadzieci.net/R%C3%B3%C5%BCne_ptaki_z_rolek_po_papierze_toaletowym.html

Ruchome oczka kupiłam zaledwie wczoraj, został mi ich jeszcze cały zapas, podobnie jak piórek, papierów kolorowych i brokatu w tubkach, więc mamy materiał na dalsze zimowo/jesienne wieczory...
Na końcu nadszedł czas na tort urodzinowy.
Sugerowałam się przepisami z kilku stron. Masę mascarpone wykonałam według przepisu stąd:

http://www.strefadzieci.net/R%C3%B3%C5%BCne_ptaki_z_rolek_po_papierze_toaletowym.html

Jest mało słodka, co świetnie komponuje się z dość słodkawą masą dekoracyjną z pianek marshmallow:

http://kotlet.tv/masa-marshmallows-do-dekoracji-tortow

Ciemny biszkopt (gotowy kupiłam w sklepie) przełożyłam kremem i bananami, a na końcu posmarowałam tort ze wszystkich stron nutellą. Na wierzch wyłożyłam zabarwioną uprzednio masę marshmallow, w kolorze skóry (odrobina czerwonego barwnika) i chustkę na głowie ( barwnik zielony). uformowałam nos, ucho i oczy, ozdobiłam ty, co miałam...Za wąsy i brodę posłużyły czekoladowe wiórki, na chustę wyłożyłam kandyzowane kolorowe owoce, a napis wymalowałam czekoladowym mazakiem:)


Goście rzucili się najpierw na elementy odstające- zjedli w mig oczy, ucho i nos, co ich na dobre zasłodziło:) potem poszedł w ruch nóż i cała twarz pirata została stopniowo skonsumowana...
Towarzystwo wróciło do zabawy, łowiliśmy na wędkę upadłe na podłogę balony i odpakowywaliśmy z zachwytem wszystkie podarki:)Co się tyczy siódmych urodzin mojego smyka, zażyczył sobie imprezę pod hasłem Spidermana, więc już zbieram kartony na budowę potężnych wieżowców w jego pokoju. No i zaczynam w myślach tkać wielką sieć na drutach:p
***

A teraz trochę anegdot z post-urodzinowej rzeczywistości. Mama jednego z gości, przyszedłszy po syna, zapewniała mnie, z typowo szwajcarską grzecznością:
-Dziękujemy za zaproszenie. Było super! Bardzo mu się podobało! Aż nie chce wychodzić! ( a syn stoi obok i ni be, ni me). bardzo mnie to rozbawiło! A, no i na kawę chciała się ze mną koniecznie umówić, tak jakby z nieco wymuszoną grzecznością, no ludzie, przecież się zupełnie nie znamy, ale co to zmienia, czy od razu musimy się spotykać i zaprzyjaźniać(!)...
W nieco mniej grzecznym akcencie...Maksiu bawi się jeżdżąc po stole samochodem, który wczoraj dostał.
nagle słyszę:
-A wiesz, że tym autem jeździ kurwica?
Ja: -Oj, Maksiu, to jest brzydkie słowo...
Maks:- Nie brzydkie, Igor mi tak powiedział (jego kolega)
Ja:-A może ci powiedział Kubica?
Maks:- Ano właśnie, tak, tak- Kubica!!!
No i tak się tak pogawędka szczęśliwie skończyła:)

czwartek, 21 listopada 2013

Pozytywy

Przedwczoraj w ramach pewnego ćwiczenia duchowego, sporządziłam listę problemów, wyzwań i rzeczy, których boję się obecnie w moim życiu. Dalszej części ćwiczenia, mianowicie tej wiodącej do pozytywnych, konstruktywnych wniosków nie zrobiłam. Jeszcze nie...
W jednym z podpunktów widnieje jak byk: ,,Poczucie wyobcowania w miejscu, w którym teraz żyję". 
Wczoraj zastukałam do sąsiadki, bo niefortunnie w przyszłą środę mam pełnić rolę tłumacza na spotkaniu mojej znajomej z doradcą zawodowym w godzinach, kiedy mój syn jak zwykle kończy szkołę. Sąsiadka bez mrugnięcia okiem zgodziła się odebrać go ze szkoły i zapewniła mnie: ,,Nie spiesz się z powrotem, to żaden problem".
Mój Maks kończy w przyszłą środę sześć lat, a ja zarysowałam już w głowie ambitny plan imprezy urodzinowej, i powoli zaczynam go wprowadzać w życie. Zrobię na tę okazję piracki statek. Jako fundament posłuży mi jego piętrowe łóżko, które przyoblekę w różnej maści kartony. Wczoraj wyczaiłam już jeden duży na ulicy, dziś przy okazji zakupów zapytałam ekspedientki w lokalnym markecie, dostałam cały zapas i tak idąc pośród śnieżnej chlapy z buta, natknęłam się na sekretarkę z mojej pracy. Od razu wzięła mnie do swego garażu, gdzie miała pokaźnych rozmiarów karton do wywalenia, a że mąż już ją w tym wywalaniu uprzedził, to mi związała ładnie moja nabytą wcześniej zbitkę.
O jedenastej poczłapałam pod szkołę. Śniegu było coraz więcej- mamy dziś piękną, białą aurę za oknem! Spotkałam tam kolegę z mojego zakładu pracy, który wozi dzieciaki ze szkoły do przedszkola. Maksiu w ubiegłym roku też jeździł z nim busem, lecz teraz chodzi w czasie naszej pracy do niani (zwanej tutaj dzienną mamą), nie do przedszkola- tak wychodzi nam po prostu dużo taniej. Kolega zaproponował mi podwiezienie tym busem, więc pieszą wędrówkę pod górkę mieliśmy z głowy.
W świetle tych wszystkich wydarzeń dotarło do mnie, że nie jestem na tej obczyźnie sama jak palec. Że, pomimo wszystko, należę już w pewien sposób do tego otoczenia. Ludzie są mi tu przyjaźni, służą wsparciem. A to, że jest tu tak wielu obcokrajowców, tworzy koloryt nie do opisania. Niby mała, zabita dechami, górska wioska, a spotkasz tu ludzi niemal z całego świata. I ja też, w mniejszym lub większym stopniu, czuję się częścią tej lokalnej społeczności.
A poza tym...mam pięć dni wolnego. Dopieszczam plany urodzinowe (może uda mi się tego pamiętnego Dnia co nieco sfotografować), piszę relację z Afryki (brawo za tempo!) i uczę Maksia w domu (ale o tym trzeba by napisać osobnego posta, do dziś jestem w szoku jak chłonną gąbką jest głowa sześciolatka i jak, przy niewielkim wysiłku, można zrobić z nauki zabawę i stać się tym samym profesorem na medal, a co tam!).
Jako że zdjęć i ani słówka z Czarnego Kontynentu nie będzie, to wkleję kilka górskich fotografii, bo co jak co, ale po górach chodzić nie przestaliśmy i w najbliższym czasie nie zamierzamy:P

Podczas urlopu w Polsce udało nam się dwa razy- pogoda była super. Wyszliśmy na Przehybę w Beskidzie Sądeckim i do chatki pod Gorcem (w Gorcach, jak sama nazwa wskazuje:). Przy okazji wycieczki numer dwa trafiliśmy na nieżywą żmiję, która jednak wciąż wywijała ogonem:

 Piękne gorczańskie łąki:) Krajobraz swojski i bez ochów i achów, ale tak czasem mi go tutaj brakuje:
 Po powrocie do Szwajcarii, w minioną sobotę wyjechaliśmy nad mgły spowijające dolinę Rodanu. Taka pogoda na przełomie jesieni i zimy jest tu czymś naturalnym. Wioski leżące niżej toną w gęstych chmurach, a powyżej mamy piękne, magiczne widoki i słońce, słońce, słońce...

 Tym razem pojechaliśmy do Saas Fee, a stamtąd kolejką i metrem położonym najwyżej na świecie (tak przynajmniej samo o sobie sugeruje;P) na wysokość 3500m.n.p.m.
 Mogliśmy tu zwiedzać lodowe jaskinie, w których było wiele atrakcji- dwie zjeżdżalnie dla dzieci, igloo, wyrzeźbione z lodu postaci, kapliczka i wyrzeźbiony w lodzie otwór ukazujący obszerną szczelinę w lodowcu.



 Kolejnego poranka, gdy ja niestety pracowałam i przez cały dzień słońca nie ujrzałam, Maks z Mariuszem wybrali się znów w góry.
 Tu, prawdziwy gangster wyposażony w mamine okulary (swoje zgubił przy okazji jednej z ostatnich wycieczek)
 I srogie zimowe tereny, w jednej z funkcji naszego nowego aparatu:)
I

wtorek, 5 listopada 2013

Rozstania i powroty...

Po ponad dwóch latach emigracji jestem inna. Odcinam się od rozhuśtanych emocji, że należę tam, a nie tutaj. Już tych emocji w sobie nie znajduję.
Nie dalej jak półtora roku temu patrzyłam w ciemną noc na balkonie jednego z polskich rodzinnych domów i myślałam, że serce mi pęknie.
Tym razem, w przededniu wyjazdu, ludzie sugerowali mi : ,,Pewnie nie chce ci się wracać co?". A ja odpowiadałam, szczerze: ,, Jest mi wszystko jedno".
Pojęcie DOMU rozpływa się gdzieś w powietrzu i, być może, staję się ku pożytkowi naszych planów na przyszłość, prawdziwym włóczęgą(?)
Ba, nie tylko to! Wróciwszy do wioski poczułam się jak u siebie. Wszystko tu jest dla mnie znajome, na każdym rogu ktoś się do mnie uśmiechnie, a ze znajomymi w pracy zawsze jest o czym zagadać. Tak sobie dziś gdybałam, czy kiedyś sklep, do którego często zaglądam, boisko, plac zabaw, kościół, mają szanse stać się dla mnie sentymentalnymi pomnikami, gdy wyjadę stąd, a potem tu powrócę?
Poza tym cieszę się z intymności, jaką zapewnia nam tu nasz mały domek. Fajnie jest raz na jakiś czas wrócić do rodziców, ale na dłuższą metę, zaczyna mi brakować tej ciszy i spokoju. No i te góry- rozbrajające w porannych promieniach słońca, pokryte błyszczącą bielą...Mamy szczęście, że tu mieszkamy.