Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wiosną w Polsce...



Po Wielkanocy w Polsce, a raczej tych kilku dniach, które trwały w sumie o wiele za krótko i minęły jak błogi sen, po którym znów trzeba się obudzić, dotarło do mnie, że tak cudownej wiosny jak tam, nie ma w Szwajcarii.
Ktoś rzekłby: ach, sentymenty...Ale ja wiem, że to coś więcej, że to najczystsza prawda.

W sercu Beskidu Sądeckiego, skąd pochodzi Mariusz, wiosna jest przepełniona rosą i wilgocią, rozkosznymi promieniami słońca, najzieleńszą trawą i pachnącymi kwiatami i ziołami. Wychodząc na podwórko, można oddychać pełną piersią.

W klimacie alpejskim całe nadchodzenie wiosny podszyte jest zimnem. Mrozi z rana i wieczorem, w ciągu dnia zaś grzeje nieprzyzwoicie, dając w rezultacie taką niby wiosnę, niby nie- wiosnę.Kwiaty i owady właściwie te same, a jednak nie. O, już mam! W Beskidzie Sądeckim wiosna była po prostu sielankowa...

Poszliśmy na jeden jedyny spacer, w okolice Żeleźnikowej, by obejrzeć pole w Popradzkim Parku Krajobrazowym, które wpadło w oko Mariuszowi.


Podczas każdego z moich poprzednich pobytów w Polsce działał u mnie niezawodnie mechanizm racjonalizacji, wyświetlający w mojej głowie film pt ,,Przecież lepiej żyje ci się w Szwajcarii". Teraz gwarancja wygasła i mechanizm się schrzanił. Zostaję tu tylko jeden miesiąc i nie żałuję tej decyzji ani trochę.
Dni spędzone w Polsce były cudowne. W środę , tuż przed wyjazdem, udało nam się zrealizować slajdowisko z Afryki, na które wpadła też Olimpia wraz ze znajomą, w związku z czym po raz pierwszy miałam okazję poznać kogoś, kogo znałam jedynie wirtualnie:) Poza tym było wielu znajomych z reala, wspólnie z Kamilą i Sabiną ( polecam blog kulinarny o tu: Notes Kulinarny Figa) już poprzedniego wieczoru przygotowałyśmy afrykańskie przekąski i herbatkę na bazie hibiskusa...no i oczywiście umówiłyśmy się na grillowanie w czerwcu.
Tak wyglądały gotowe przekąski, fot. Sabi 

A tak, w kameralnym nastroju Kawiarni Prowincjonalnej wyglądał pokaz slajdów:)
Właściwie był to nasz pierwszy raz, jeśli chodzi o taki sposób dzielenia się wspomnieniami z podróży. I mam nadzieję, że nie ostatni;) Już rysują się nam pewne mgliste plany podobnych pokazów przed kolejną podróżą...

Tymczasem jednak jeszcze miesiąc pracy, przygotowań, skomplikowanej papierologii oraz równie skomplikowanego, aczkolwiek dużo przyjemniejszego, procesu tworzenia strony internetowej...

W Szwajcarii dziś deszcz... Przynajmniej nie będę mieć wyrzutów sumienia, że siedzę przed komputerem, zamiast biegać w imię zgubienia tych pięciu nadprogramowych kilogramów:):):)

Zgubi się latem na Kordowcu, prawda, Olimpio?:):):)

środa, 9 kwietnia 2014

Na stopa


Z jazdą na stopa jest trochę tak, jak z noszeniem kokard z czerwonej tasiemki oplecionych wokół dwóch warkoczy- w pewnym wieku po prostu nie wypada tego robić.

A może nawet nie w pewnym wieku, co w pewnej sytuacji- gdy na ten przykład ma się już dziecko.
Dla mnie jazda okazją jest synonimem wolności. I w miarę możliwości praktykuje ją po dziś dzień.
Wczoraj, aby zjechać do miasta, wyciągnęłam kciuka w górę. Zatrzymał się dla mnie pierwszy nadjeżdżający kierowca. Tak samo było, gdy jechałam na polską mszę, do znajomej na kawę, albo do domu, gdy Mariusz i Maks chcieli nieco dłużej pojeździć na łyżwach pewnego zimowego popołudnia. Jednym zdaniem, jeżdżę okazją, kiedy tylko mam okazję.

W Szwajcarii jest to zajęcie całkowicie bezpieczne. Tutaj, włócząc się nocą po winnicach, można spotkać jedynie amatorów ruchu na świeżym powietrzu. Jakaś tam zbuntowana młodzież też popala w krzakach papierosy i pije piwo, ale jest zupełnie niezaczepliwa.
Kierowcy zatrzymują się chętnie i z serdecznością wypytują skąd jestem, gdzie mieszkam, kogo znam- zawsze wówczas dochodzimy do wniosku, jaki ten świat mały(!)

Kiedy jeszcze nie miałam dziecka, jeździłam w ten sposób dużo częściej. Pamiętam nasz pierwszy wyjazd z Mariuszem na Wyspy- dojechanie do Edynburga zajęło nam cztery dni. Z Belgii, przez ponad tysiąc kilometrów, jechaliśmy z tym samym kierowcą- Hindusem, który handlował jakimiś ubraniami też w Polsce i miał z naszego kraju tylko ciepłe wspomnienia. Zawiózł nas wówczas do centrum miasta, zbaczając jakieś sto kilometrów z własnej trasy... Inny pan, właściciel sieci sklepów z kołdrami i produktami około- łóżkowymi, dowiedziawszy się, że za chwilę bierzemy ślub, wręczył nam gotówkę na butelkę wina, swoją wizytówkę, a pół roku później- także dwie posady w jednym ze swych sklepów:)
Za panieńskich czasów zatrzymywało się dla nas wielu kierowców ciężarówek opatrzonych logiem ,,Raben"- do dziś widząc je przemykające tu i ówdzie, czuję ciepło w sercu;) Raz spałyśmy w kabinie takiej właśnie rabenowej ciężarówki, we dwie na górze, kierowca na dole. Jedząc desery Monte ( były na pace), rozmawialiśmy bardzo szczerze, jak prawdziwi przyjaciele. Kierowca miał poważne problemy rodzinne i o wszystkim nam powiedział. To była jedna z tych rozmów jakie zdarzają się raz na milion lat, gdy widzisz przed sobą prawdziwego człowieka, a nie tylko jego maskę skrojoną na potrzeby życia w społeczeństwie.

Ile się nasłuchałam o niespełnionych nadziejach, i że czasy studenckie to najlepszy okres w życiu. Ilu bogatych gości z fajnymi autami zaczynało od jazdy okazją na Zachód i pracy przy konstrukcji dachów... Ilu z nich prosiło :,,Dziewczyny, teraz cichutko bo żona dzwoni":), ilu z nich cierpiało rozłąkę dzień i noc spędzając w tirach, a ilu nie było w stanie wydobyć z siebie ani słowa, w związku z czym trudno było odgadnąć czemu właściwie się dla nas zatrzymali. Miałyśmy na tę okazję przygotowaną listę pytań pomocniczych, jak w jakiejś profesjonalnej ankiecie: ,,skąd pan jest?", ,,ile lat tak pan pracuje?", ,,czy jeździ pan za granicę czy tylko w Polsce" itp, itd.

Groźnych sytuacji nie pamiętam wcale. Gdy jechałam na egzamin na studiach, zatrzymał się dla mnie van z ośmioma pracownikami budowlanymi, w pierwszej chwili coś mnie odrzuciło, ale w końcu wsiadłam i czułam się, jakbym przez te dwie godziny była wśród grona ojców moich koleżanek i kolegów.

W Europie ciężko pojeździć na stopa z dzieckiem, bo trzeba by było chyba stać z plecakiem i (dość ciężkim wszak) fotelikiem. Ale jest to całkiem realna opcja w innych rejonach świata.

Na zdjęciu autentyczny autostop w wykonaniu Maksia:) Przygoda pierwsza klasa! Nie musieliśmy wyznaczać kolejek- nasze dziecko samo zawsze zgłaszało się na ,,łapacza".

Nie wiem czy podczas kolejnej podróży spróbujemy znowu.

Wiem jedynie, że teraz, gdy jest opcja spaceru pieszo do pobliskiego miasta (kilka kilometrów), to Maks od razu wpada z propozycją:
,,A może jedźmy na stopa?


czwartek, 3 kwietnia 2014

Zapraszamy!!!

W naszym domu totalny chaos. Postanowiliśmy zacząć pakować się przed przeprowadzką już teraz, żeby potem mieć święty spokój. Tyle, że teraz nie mamy go zupełnie.

Spakowałam ciuchy Maksia, te których nie powinien potrzebować przez kolejne dwa miesiące. Bynajmniej nie zimowe! ( liczymy jeszcze na szusy na nartach). Co z tego, skoro wyszło z tego ładnych kilka worów?!?

Ponadto zostawiłam jeszcze kilka:
-do szkoły,
-na podwórko,
-na piłkę nożną i na gimnastykę.

W efekcie jestem przerażona! Skąd tego tyle? Większość z koszul mojego syna wisiała w szafie obrastając w kurz. Właściwie obrastała tak większość ciuchów...

Ale już po wszystkim- teraz będzie to wszystko siedzieć u mojej siostry albo szwagierki.

A ja uśmiecham się tylko na myśl, jakie to będzie błogosławieństwo mieć wszystko, czego potrzeba do życia w jednym plecaku. Mam zamiar pozostać przy zasadzie: ,,jak najmniej i tylko to, co niezbędne" już do końca życia:):):)

To tak na szybko. A tymczasem zapraszamy!!!

...nie, nie do domu. Póki co zrywamy tu stare podłogi, więc i ciasno, i nieestetycznie.

Zapraszamy na POKAZ SLAJDÓW z AFRYKI.

23 kwietnia 2014 o godzinie 18, w Kawiarni Prowincjonalnej w NOWYM SĄCZU

Szczegóły tutaj:


Lub na fb:



Do zobaczenia!