Wieczorną, jak dla kogo...
Wczoraj rozmawiałam z koleżanką w pracy (dwudziestolatką mniej więcej), że jak sobie zrobię popołudniu taką porządną siestę, to potem mogę ,,poszaleć" wieczorem...
Sarah zasugerowała z powątpiewaniem:
-Aha, poszaleć...czyli znając ciebie o 22.00, max 23.00 idziesz już spać:)
No...racja. Nie byłam, nie jestem i chyba nie będę typem nocnego marka....
A jednak siedzę przed ekranem komputera, słucham jakiejś fajnej muzyki (jak dla kogo) i piszę...
Sprzedaliśmy dziś nasz samochód!!!
Skakać pod sufit z radości mam ochotę!
Nie tyle, cobyśmy fortunę na nim zarobili. Ale ten krok zapowiada następny. Potrzeba nam teraz odciąć wszelkie więzi, maleńkie sznureczki typu praca, szkoła, spokojne życie, przyjaciele w pracy, oczekiwania szefostwa i kolegów, sprzęty, które nieco kosztowały i te, które dostaliśmy gratis, ale których transport (chociażby na śmietnik:) trzeba jakoś zorganizować...
Po odcięciu sznureczków, przyszytych nieco na siłę, nienaturalnie, wbrew woli grających w spektaklu kukiełek- będziemy wolni.
Wolni, żeby wyjechać z tego kraju i zacząć żyć w zgodzie z własnymi marzeniami.
Osobiście, wierzę w to, że marzenia właśnie winny być głównym wyznacznikiem celu naszego życia:)
Z racji sprzedanego samochodu, zrobiłam sobie bilans aut, które mieliśmy i z którymi się związaliśmy.
Pierwsze to było Daewoo Tico, cudownie tanie w eksploatacji, nasz pierwszy samochód po ślubie w którym spaliśmy i którym podróżowaliśmy wiele, ach wiele:)
Dla chętnych, wspomnienia z tego okresu zapisałam dla lokalnej gazety nowosądeckiej:
http://www.sadeczanin.info/content/upload/miesiecznik/868486333.pdf
Przebrnijcie w podanym linku aż do strony 51, a zobaczycie ile można przejechać tym z pozoru słabym wozem.
Później, wciąż jako biedni studenci, kupiliśmy sobie stary samochód marki Suzuki Swift, który po długich wojażach ( Bałkany, Anglia, Szwajcaria chyba ze dwa razy...) i pożegnalnej podróży do Paryża, poszedł na złom...
Kiedy rozstawaliśmy się z naszymi dwoma pierwszymi samochodami, łezka kręciła mi się w oku. Nie chodziło o rzeczy, a raczej o wspomnienia, jakie były naszym udziałem razem z nimi:) Ach, te noce za rozdzielczą deską...
Polarne noce w północnej Skandynawii, gdy przez drogę przebiegały nam potężne łosie, a my, ledwo żywi prowadziliśmy maleńki samochód. Albo gdy wytrysnęło zeń paliwo na stacji w Norwegii, ledwo co udało nam się je uruchomić....Gdy w tunelu w tym samym kraju coś nie grało z instalacją gazową i wystraszeni kierowcy spieprzali gdzie tylko mogli słysząc strzały dobiegające z naszego mini samochodziku...
W Suzukim spaliśmy w drodze lądowej do Anglii (raz) i Szwajcarii (dwa razy). Kupując ten samochód, położyłam się w nim na rozłożonych siedzeniach, żeby sprawdzić, jak będzie służył jako łóżko...
A dziś sprzedaliśmy niezłą brykę:)
Chodziło o marzenia Mariusza z czasów młodości, o szybkość, o prezencję, właściwie sama nie wiem o co (prowadziłam jeden jedyny raz, pod psychicznym przymusem, hehe)
Cóż...choćbym chciała, żalu wydusić z siebie nie mogę...
Po każdym wypadzie w góry trzeba było otrzepywać buty, a najlepiej je ściągać...To samo ze śniegiem, ba, nawet z parą z ust wydmuchiwaną przy okazji picia ciepłej herbaty z termosu;P
Siedzenia były ze skóry- zimne i nieprzyjemne ( no dobra, oprócz systemu podgrzewającego dupki)
Ale co z tego, skoro w bryce nie spędziliśmy ANI JEDNEJ NOCY?
Nie wypadało obok niej nawet rozbić namiotu, ba!, nawet zapalić ogniska;)
Powędrował więc samochód w ręce innego zapaleńca, a my zyskaliśmy...wolność i spokój:)
Oprócz pralki nic już nas w Szwajcarii nie trzyma, a czeka na nas.........................................
...........................................................................................................................................
CDN:)
Wczoraj rozmawiałam z koleżanką w pracy (dwudziestolatką mniej więcej), że jak sobie zrobię popołudniu taką porządną siestę, to potem mogę ,,poszaleć" wieczorem...
Sarah zasugerowała z powątpiewaniem:
-Aha, poszaleć...czyli znając ciebie o 22.00, max 23.00 idziesz już spać:)
No...racja. Nie byłam, nie jestem i chyba nie będę typem nocnego marka....
A jednak siedzę przed ekranem komputera, słucham jakiejś fajnej muzyki (jak dla kogo) i piszę...
Sprzedaliśmy dziś nasz samochód!!!
Skakać pod sufit z radości mam ochotę!
Nie tyle, cobyśmy fortunę na nim zarobili. Ale ten krok zapowiada następny. Potrzeba nam teraz odciąć wszelkie więzi, maleńkie sznureczki typu praca, szkoła, spokojne życie, przyjaciele w pracy, oczekiwania szefostwa i kolegów, sprzęty, które nieco kosztowały i te, które dostaliśmy gratis, ale których transport (chociażby na śmietnik:) trzeba jakoś zorganizować...
Po odcięciu sznureczków, przyszytych nieco na siłę, nienaturalnie, wbrew woli grających w spektaklu kukiełek- będziemy wolni.
Wolni, żeby wyjechać z tego kraju i zacząć żyć w zgodzie z własnymi marzeniami.
Osobiście, wierzę w to, że marzenia właśnie winny być głównym wyznacznikiem celu naszego życia:)
Z racji sprzedanego samochodu, zrobiłam sobie bilans aut, które mieliśmy i z którymi się związaliśmy.
Pierwsze to było Daewoo Tico, cudownie tanie w eksploatacji, nasz pierwszy samochód po ślubie w którym spaliśmy i którym podróżowaliśmy wiele, ach wiele:)
Dla chętnych, wspomnienia z tego okresu zapisałam dla lokalnej gazety nowosądeckiej:
http://www.sadeczanin.info/content/upload/miesiecznik/868486333.pdf
Przebrnijcie w podanym linku aż do strony 51, a zobaczycie ile można przejechać tym z pozoru słabym wozem.
Później, wciąż jako biedni studenci, kupiliśmy sobie stary samochód marki Suzuki Swift, który po długich wojażach ( Bałkany, Anglia, Szwajcaria chyba ze dwa razy...) i pożegnalnej podróży do Paryża, poszedł na złom...
Kiedy rozstawaliśmy się z naszymi dwoma pierwszymi samochodami, łezka kręciła mi się w oku. Nie chodziło o rzeczy, a raczej o wspomnienia, jakie były naszym udziałem razem z nimi:) Ach, te noce za rozdzielczą deską...
Polarne noce w północnej Skandynawii, gdy przez drogę przebiegały nam potężne łosie, a my, ledwo żywi prowadziliśmy maleńki samochód. Albo gdy wytrysnęło zeń paliwo na stacji w Norwegii, ledwo co udało nam się je uruchomić....Gdy w tunelu w tym samym kraju coś nie grało z instalacją gazową i wystraszeni kierowcy spieprzali gdzie tylko mogli słysząc strzały dobiegające z naszego mini samochodziku...
W Suzukim spaliśmy w drodze lądowej do Anglii (raz) i Szwajcarii (dwa razy). Kupując ten samochód, położyłam się w nim na rozłożonych siedzeniach, żeby sprawdzić, jak będzie służył jako łóżko...
A dziś sprzedaliśmy niezłą brykę:)
Chodziło o marzenia Mariusza z czasów młodości, o szybkość, o prezencję, właściwie sama nie wiem o co (prowadziłam jeden jedyny raz, pod psychicznym przymusem, hehe)
Cóż...choćbym chciała, żalu wydusić z siebie nie mogę...
Po każdym wypadzie w góry trzeba było otrzepywać buty, a najlepiej je ściągać...To samo ze śniegiem, ba, nawet z parą z ust wydmuchiwaną przy okazji picia ciepłej herbaty z termosu;P
Siedzenia były ze skóry- zimne i nieprzyjemne ( no dobra, oprócz systemu podgrzewającego dupki)
Ale co z tego, skoro w bryce nie spędziliśmy ANI JEDNEJ NOCY?
Nie wypadało obok niej nawet rozbić namiotu, ba!, nawet zapalić ogniska;)
Powędrował więc samochód w ręce innego zapaleńca, a my zyskaliśmy...wolność i spokój:)
Oprócz pralki nic już nas w Szwajcarii nie trzyma, a czeka na nas.........................................
...........................................................................................................................................
CDN:)