Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

wtorek, 20 września 2011

Że każdy dzień jest łaską...

Ostatni weekend zapowiadał się bardzo wyjątkowo, ponieważ był dla mnie wolny, co należy do rzadkości. Postanowiłam więc wykorzystać go na maksa, co by potem nie żałować...
Zacznę może od tego, że już w sobotni ranek niebo znacznie spochmurniało i pozostało niewzruszone aż do poniedziałku. W sobotę rano zostaliśmy również brutalnie wyrwani ze snu przez znajomego, z którym byliśmy umówieni na niedzielę, a który po moim telefonie usiłował się do nas dobić właśnie sobotnim rankiem...Niestety telefon jak na złość się zablokował i znajomy pojawił się w naszym domu o siódmej trzydzieści rano, kiedy to w pidżamkach witaliśmy nowy, wspaniały dzień... Potem zadzwonił inny i zapytał, czy Mariusz nie ma ochoty na winobranie w starym, dobrym gronie sprzed roku, które teraz rozpadło się i zbiera tylko okazjonalnie...No więc poszedł, a za nim w jakieś dwie godziny później dołączyłam i ja z Maksiem. Synuś szedł za mną, pchał mój koszyk, sprawdzał czy nie zapomniałam o jakiejś kiści, po czym ni stąd ni zowąd zaczął wymiotować:(
Biedactwo moje musiało się czymś struć, więc czym prędzej wróciłam z nim do domu, gdzie choroba wciąż trwała całą sobotę... Tego dnia mieliśmy zamiar pooglądać airshow, więc na chwilkę wyrwaliśmy się z domu, jednak pogoda (mgła i deszcz) dała nam skutecznie popalić. Wróciliśmy do domu...
W niedzielę przemoczeni byliśmy już po porannej mszy, potem poszliśmy ze wspomnianym znajomym na obiad, a potem na chwilkę na airshow. Atrakcji było tam co nie miara, jeśli oczywiście ktoś lubi popatrzeć na nowe modele wojskowych samolotów i ich wygibasy, które nawet na mniej wybrednym obserwatorze ( na przykład na mnie) robią nie lada wrażenie. Przelatywały więc i wielkie bombowce, i zwinne F z jakimś numerkiem dalej, które latają szybciej niż dźwięk. Wróciliśmy do domu wieczorem, a w nocy czekała nas powtórka z chorobowej rozrywki, która całą niedzielę nie dawała o sobie znać...
Czyli innymi słowy można by powiedzieć, że weekend pod psem, zarówno pogodowym, jak i samopoczuciowym. A jednak nie jest źle, ponieważ...
wczoraj jakoś tak ogólnie zdołowana, włączyłam sobie na youtubie Antoninę Krzysztoń i urzekły mnie słowa:

 Tak bym chciała móc zrozumieć
Że każdy dzień jest łaską 
 
Właśnie. I nucę sobie te słowa wstając rano, idąc do pracy, wracając potem na chwilkę do domu i wspinając się znów z powrotem stromymi uliczkami Saviese... Bo przecież jeśli będą mnie cieszyć tylko dni skrzętnie zaplanowane, słoneczne wycieczki po górach i pikniki nad jeziorem, wydarzenia, jednym słowem kolorowe punkciki wymalowanym na szarym papierze zwykłej codzienności, jakim cudem będę mogła być naprawdę szczęśliwa? Zwłaszcza, jeśli zbieg okoliczności przekreśli je nagle tak, jak miało to miejsce w ten weekend???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz