Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

sobota, 25 czerwca 2011

Zielone obrazy

Marek Grechuta zaśpiewał kiedyś: ,,Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy". A ja, gdy tak siedzę w winoroślach cały długi dzień, nie mogę się z nim zgodzić. Mój umysł podsuwa mi bowiem na co dzień tylko i wyłącznie obrazy przeszłe, chwile, które już przeżyłam, i tak oto mogę się nimi jeszcze raz cieszyć.
Obraz numer jeden. Mega silny i intensywny w ciągu ostatnich dni, to jeden z ostatnich dni przed naszym wyjazdem, niedziela, kiedy jesteśmy wszyscy u babci Mariusza i idziemy na spacer. Po raz pierwszy mam okazję zobaczyć stary budynek uzdrowiska i całe jego zaplecze. Dziś nic już nie pozostało z jego dawnej świetności, ale wrażenie wciąż pozostaje. Być może dlatego, że uwielbiam ,,odkrywać" opuszczone miejsca, mam tak od dzieciństwa, niesamowicie cieszy mnie wyobrażanie sobie jak to mogło kiedyś wyglądać, włażenie do środka, częstokroć zakazane odpowiednimi tabliczkami. Spacerujemy więc długą alejką, zaopatrzoną w dawno nie używane latarnie, porosłą trawą, choć dawniej, według relacji mamy i babci, pracował tu na etat ogrodnik. Mijamy budynek pralni i piekarni, obydwa zamknięte na trzy spusty i grożące zawaleniem, dalej jest jeszcze nieczynna pijalnia wody mineralnej, z wybitymi oknami i uchylonymi drzwiami. Wchodzimy do środka, gdzie od razu widać, jak pełne splendoru było niegdyś to miejsce. Dokładniej- za komuny. Babcia wzdycha, że przynajmniej wtedy każdy mógł bez trudu znaleźć sobie w życiu zajęcie i nie trzeba było wyjeżdżać za granicę.
Obok ruin pijalni rośnie krzew bzu. Nikt nie dopomina się o jego kwiaty. Nikogo tu nie cieszy jego widok. Zrywamy sobie piękne, pełne bukiety i wracamy do domu, w otoczeniu słodkiego zapachu i zieloności majowego lasu.
Drugi obraz jest zgoła inny. Odbywa się w zimowej aurze stycznia lub lutego, w Beskidzie Żywieckim. Mieliśmy tego roku okazję do połażenia po górach w zimie, z której w stu procentach skorzystaliśmy, przeznaczając na wycieczki ponad miesiąc, praktycznie dzień w dzień. Przypomina mi się trasa, na którą wybraliśmy się dość późno, po wyjściu na jeden szczyt. Droga, którą wybraliśmy była po prostu przepiękna. Bardzo trudno opisać ją w słowach, ale wrażenie ( jak widać) pozostało we mnie już na zawsze. Mariusz też pamięta ten szlak bardzo dokładnie ( w końcu to on jest wzrokowcem, no nie?). Na drzewach było wówczas mnóstwo śniegu. Gdzieś z boku szumiał wodospad- woda przedzierała się przez warstwę białego puchu i tu i ówdzie przymarzała w sople. Na szczycie obserwowaliśmy panoramę gór i zachód słońca, wszystko to w połączeniu z siarczystym mrozem i iskrzącym śniegiem, daje naprawdę niesamowite wrażenie.

Takie oto obrazy mam w głowie najczęściej. I myślę sobie, że to, co się przeżyło, stanowi po części o tym, kim dziś jesteśmy...
Dlatego też z repertuaru Grechuty wybieram nie wspomniany kawałek, ale ,,Dzikie wino", które o wiele bardziej mi pasuje:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz