Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 20 czerwca 2011



Wczoraj zdarzył nam się piękny dzień, spędzony w otoczeniu gór, czyli tak, jak kochamy najbardziej. Choć z rana niebo groźnie się chmurzyło, a całą sobotę siąpiło zimnym deszczem, Mariuszowi udało się wyszukać w sieci miejsce, w którym tego dnia chmury odpuściły sobie dłuższe posiedzenia i tak trafiliśmy do Martigny, a stamtąd do Mauvoisin. Zaparkowaliśmy samochód i ruszyli przed siebie, w stronę zapory, o której głoszą, iż jest najwyższą spośród łukowych w świecie (?). Mój mąż- inżynier, owszem, nawet i coś tam o niej poczytał, ile mieści wody, ile daje energii, ale dla mnie to raczej świat czarnej magii, grunt, że wrażenie niesamowite. Szwajcarskie zapory, swą potęgą i niedostępnością wywołują we mnie raczej szereg katastroficznych pytań w stylu: Ciekawe ile wody by się tędy lało, gdyby konstrukcja pękła? Które miejsca byłyby skazane na zagładę? I tym podobne.

Zapora w Mauvoisin- widok ,,oddolny"

  
...I widok z góry                                                                                                                                                  




Gdy spacer po zaporze dobiegł końca, wybraliśmy się czerwonym szlakiem w stronę Chanrion, gdzie znajduje się górskie schronisko.
Tuż obok jeziora szliśmy wyżłobionymi w skale tunelami, słysząc potężny huk wody spadającej kaskadami wodospadów do wielkiego zbiornika.
Maksiu trzymał się dzielnie, pomimo częstych podmuchów wiatru. odpoczynek mogliśmy zrobić dopiero wówczas, gdy zrobiło się nieco bezpieczniej, to znaczy zbocze po naszej prawej stronie nie opadało tak gwałtownie w kierunku jeziora. 
Kolejny etap szlaku charakteryzował się podejściem ,,pod górkę", w związku z czym Maksiu dosiadł swojego ,,barana" w postaci tatusiowego karku i obaj ruszyli dalej. Towarzyszyło nam słońce i wiatr.... I miliony pięknych kwiatów, upiększających surowy klimat, pozbawiony krzewów i drzew.




Gdy dotarliśmy nieco wyżej, naszym oczom ukazały się górskie jeziora, krystalicznie czyste, takie nad którymi ma się ochotę spędzić choć jedną noc pod namiotem, a w gorące popołudnie troszkę sobie popływać... Niestety, przy zetknięciu z ich chłodną wodą, chyba tylko najbardziej odporni moga pozwolić sobie na taką przyjemność....




Po wyjściu na przełęcz ,,Col de Tsofeiret" na wysokości 2642 m.n.p.m., wiatr coraz usilniej próbuje ściągnąć nas na dół. Mimo to wychodzimy jeszcze ciut wyżej, w miejsce, gdzie nie ma już szlaku, za to rozciąga się z niego widok na końcówkę lodowca, z której następnie wypływa szaro- błękitna rzeka. Nieopodal, w niecce osłaniającej przed wiatrem, możemy urządzić sobie piknik, którego podstawą jest szwajcarski ser. Kontemplujemy widoki, nasłuchujemy pogwizdywań ptaków, co jakiś czas przemknie nam przed oczami przezorny świstak, albo stado kozic ucieknie w popłochu wyczuwając obecność kogoś obcego....

Po pół godzinie odpoczynku wracamy w stronę zapory, a stamtąd do naszego samochodu. Wspaniale jest móc mieszkać w kraju, gdzie tyle ciekawych górskich miejsc czeka na zwiedzanie.... Następna wycieczka już za tydzień:)
 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz