Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

niedziela, 26 czerwca 2011

Migawki weekendowe plus bilans:)


Kolejny weekend w Alpach za nami. Weekend- to za dużo powiedziane, bowiem jedna jego część ( niedziela). W sobotę pracowałam do południa, wieczorem zaś poszliśmy na wiejską potańcówkę, zatańczyli kilka skocznych kawałków, i wrócili do domu,żeby porządnie wyspać się w góry.


Pogoda w niedzielę dopisała nam jak nigdy. Błękitne, czyste niebo, słońce grzejące od rana do wieczora- czegóż można było chcieć więcej? No, może jedynie chłodnego jeziorka do popływania od czasu do czasu. Wyjechaliśmy na przełęcz Col du Sanetsch, od której dzieli nas raptem jakieś pół godziny drogi, a stamtąd poszliśmy w kierunku Cabane  de Prarochet, schroniska górskiego leżącego na wysokości 2555 m.n.p.m. U kresu drogi krajobraz przypominał iście ,,marsjańskie" tereny, otaczały nas lite skały z wyżłobionymi tu i ówdzie szczelinami, pokryte gdzieniegdzie śniegiem i lodem i upstrzone małymi jeziorkami.

Obok schroniska zrobiliśmy krotki postój, wcinając czekoladę i całego ananasa, po czym ruszyliśmy dalej.
Mieliśmy w planie podejść nieco w górę, w miejsce, z którego będzie widoczny masyw Mont Blanc, dlatego też początkowo zboczyliśmy nieco ze szlaku, lecz po wyjściu na przełęcz i urządzeniu sobie kolejnego małego pikniku, apetyty na piękne widoki nieco wzrosły i dotarliśmy nieco wyżej, obok charakterystycznego Quille du Diable ( Diablego Kręgla), skały w postaci wielkiej kolumny. Tuż obok niej stoi schronisko obite srebrną blachą, dziś szczelnie zamknięte.





Skorzystaliśmy więc z pozostawionych na jego tarasie stołów i ławek, na których odpoczywaliśmy, opalaliśmy się i wylegiwaliśmy tak długo, aż mężczyzn zaczęło świerzbić już od nic-nie-robienia i wyruszyli razem w stronę lodowca. Ich krótka wyprawa trwała jakieś półtorej godziny, w czasie których ja zagryzałam palce ze zdenerwowania, ale ostatecznie udało nam się spotkać i wyruszyć razem w drogę powrotną...

Dotarłszy do Cabane de Prarochet, postanowiliśmy wybrać inną drogę powrotu na dół. Tuż przy przełęczy Sanetsch grzało nadal bardzo silnie, choć było już po dziewiętnastej.

Spakowaliśmy się w samochód i ruszyli szybko do domu, gdzie czekało nas wieczorne spotkanie na skypie z Anetką i Edu w Meksyku:)
A dziś minął dokładnie miesiąc odkąd jesteśmy we Szwajcarii. Wypadałoby więc trzasnąć jakiś bilansik dla potomności i dla nas samych.
Postanowiliśmy dać sobie czas do 20 czerwca, jeśli chodzi o znalezienie pracy- pracujemy zaś już od 6, w dodatku oboje z nas, więc jest całkiem dobrze:)
Po znalezieniu zatrudnienia w pracy przy winogronach okazało się, że stawki w rolnictwie są tu dużo niższe niż w innych zawodach, dlatego też chcieliśmy zmienić profesję....Mariusz dziś zaczął nową pracę, ja na razie pozostaję w malinach....a raczej winogronach, ale nie narzekam:)
Powoli aklimatyzujemy się tutaj, mamy możliwość łażenia po górach ile dusza zapragnie, wciąż uczymy się nowych słów po francusku, Mariusz co dzień siada do komputera, aby kontynuować kurs językowy, mieszkamy u wspaniałej rodziny i mamy tu coraz więcej znajomych.
Pierwszy miesięczny bilans wychodzi nam więc zdecydowanie na plus:)
I oby tak było dalej!

1 komentarz: