Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 10 marca 2014

Jak oszczędzić na emigracji?

Żadne to odkrycie, że wyjeżdżamy za granicę za kasą. Jak większość polskich emigrantów, nie wyróżniamy się z tłumu- główną siłą napędową naszej decyzji o wyjeździe była perspektywa zarobkowa. 

Za granicą stosunkowo łatwo jest dobrze zarobić...

źródło: http://powrotnik.eu


Nasuwa się jednak pytanie: czy równie łatwo zarobione pieniądze oszczędzić?

Gdzieś między rozmowami ze znajomymi, rodziną, dyskusjami w internecie podmalowanymi nutką zazdrości, że przeliczając na złotówki znajdujemy przecież co miesiąc na koncie istną fortunę, postanowiłam napisać jak się sprawy mają w rzeczywistości.

A mają się tak, że niekoniecznie każdy emigrant ma kasę. Znam wielu takich, którzy żyją od pierwszego do pierwszego, ceniąc sobie jedynie możliwość tzw ,,łatwiejszego życia", cokolwiek może ono oznaczać.

Po pierwsze należy pokreślić, że emigranci wraz ze swymi zarobkami oscylują zazwyczaj wokół minimalnej krajowej. Tu również nie wybijamy się ze statystyk. Zarówno ja, jak i mój mąż, pracujemy jako robotnicy niewykwalifikowani. W porównaniu do pensji w Polsce, możemy śmiało użyć popularnego zwrotu: ,,niebo-ziemia"( przy zaznaczeniu, że nasza ojczyzna reprezentowana jest przez stronę bardziej twardą).

A jednak, nie można zapominać, że życie na emigracji kosztuje znacznie więcej niż w ojczyźnie ( postaram się napisać o tym szczegółowo w przyszłości).
Podsumowując: zarabiamy najmniej ile się da w Szwajcarii, a wydajemy, lekką ręką trzy razy więcej niż wydalibyśmy w Polsce.

Jak więc udaje nam się oszczędzać na emigracji?

Po pierwsze: MAMY CEL

Cel ten towarzyszył nam już  od pierwszych dni pobytu w Szwajcarii. Zarabiamy na podróżowanie. Określiliśmy sobie ile am potrzeba i ile jesteśmy w stanie zaoszczędzić każdego miesiąca. Gdyby naszym celem było zbudowanie domu w Polsce, potrzebna suma oscylowałaby wokół tej, którą teraz sobie założyliśmy. A gdyby zamarzył nam się własny dom tu na miejscu, musielibyśmy po prostu popracować nieco dłużej... W każdym razie póki co uniknęliśmy wszelkich kredytów, co bardzo nas cieszy i co mamy zamiar kontynuować.

Po drugie: KONTROLUJEMY NASZE WYDATKI

Pamiętam jak jeszcze na studiach, za radą koleżanki, spisałam sobie na co tak naprawdę wydaję pieniądze ( wypłata zaskakująco szybko znikała zawsze z konta, a potem z mojego portfela). Okazało się, że najwięcej kasy w moim przypadku, pochłaniały tzw ,,dodatkowe wydatki". Kawa z automatu, bułka ze sklepiku, jakiś ciuszek kupiony w super promocji i nigdy później nie noszony:)

Chodzą po tym świecie ludzie,  którzy mają naturalna zdolność kontrolowania tych nieplanowanych wydatków, a rozpoznać ich można po tym, że zawsze wiedzą ile kasy mają w portfelu. Na szczęście ci, którzy do nich z natury nie należą, mogą nauczyć się tej kontroli. I nie chodzi tu o fiksację na punkcie każdej wydanej złotówki, której wszak niedaleko do obrócenia się w zwykłe sknerstwo, ale o szacunek do własnej pracy, do skądinąd ciężko zarabianych pieniędzy.

Jeśli w sklepie A chleb kosztuje 3 złote, a w sklepie B za taki sam zapłacę dwa razy więcej, to chyba lepiej będzie skusić się na pierwszą opcję. Szwajcarscy konsumenci przejawiają nieuzasadnioną miłość do przepłacania w sklepach, które szczycą się tutejszym pochodzeniem, ale wystarczy rzut oka na etykietkę opisującą skład porównywalnych produktów i już wiemy, że różnicy nie widać.

Po trzecie: NIE JADAMY NA MIEŚCIE

Czytałam kiedyś, że właśnie ten sposób żywienia wyciąga z naszych portfeli sporo grosza, a poza tym ponoć trudniej przy nim utrzymać prawidłową wagę. Obok ciężkich argumentów ,,przeciw", niewykluczone, iż wiele tracimy, omijając łukiem dobre, zdrowe, a przede wszystkich cholernie drogie szwajcarskie restauracje. Jasne, raz na ruski rok, coś tam przekąsimy na mieście, ale generalnie wolimy stołować się w domu. Kiedy widzę mrugający do mnie napis :,,kuchnia azjatycka'' i mam ochotę nieco zmienić codzienne menu, kupuję ryż i mleczko kokosowe i wstukuję w google interesujący przepis, aby po chwili cieszyć się oryginalnymi smakami:) Jasne, to nie to samo, ale...czy w restauracji rzeczywiście zjem jak w Azji? Czy nie lepiej wybrać się na miejsce, do dalekich krajów i tam rozpłynąć się w smakach lokalnej kuchni?:)

Po czwarte: SZUKAMY PROMOCJI

Czasem będzie to kilo marchewki, a czasem bilet lotniczy do dalekiej części świata. Albo promocje narciarskie (ostatnio u nas na topie), tak spektakularne, że nawet moi szwajcarscy znajomi są zdziwieni :,,To da się tak tanio na narty?". Promocje w branży odzieżowej, zakupy przez internet, albo towary używane ( narty, sanki, meble). Dzięki promocyjnym biletom, już dwa razy objechaliśmy Szwajcarię pociągiem.
Jasne, nie każda promocja jest taką w rzeczywistości, a główny sens jej istnienia skierowany jest prosto w czułe punkty konsumpcjonizmu (kupię, bo na promocji, a czy potrzebuję- to się dopiero okaże).
Zawsze najpierw zadajemy sobie więc pytanie, na ile potrzebujemy tego czy owego... I do tego chyba sprowadza się istota oszczędzania na emigracji. Nie ma sensu życie w przeczekiwaniu o kromce suchego chleba, byle by tylko oszczędzić ile się da, ale korzystanie z rozsądku i przy okazji czerpanie z życia pełnymi garściami.
Da się tak?
Wychodzi na to, że się da:)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz