Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

wtorek, 4 września 2012

Autobus do Polski

Wtorkowego poranka, po ciężkiej nocy naznaczonej głośnym filmem i jego echem odbijającym się w myślach aż do świtu, spakowałam do końca mały i duży plecak, i założywszy jeden z przodu, a drugi z tyłu, pojechałam na dworzec kolejowy w Sion. Potem był pośpiech, bo ostatnie pięć minut przed odjazdem, bo to w końcu pierwszy raz, a bilet można kupić jedynie w automatycznych maszynach, a potem nie wiadomo czy go skasować, jak to czynią inni, czy nie... Dojechaliśmy do Lozanny, a tam wpadłszy prosto w wir wielkiego miasta, jak zagubione owieczki, daliśmy się strzelić na kasę jednemu włóczędze, który ,,nie pił jeszcze swej porannej kawy", a przydał się na wskazanie autobusu na parking Velodrome, skąd odjeżdżał autobus do Polski...
W Nowym Sączu usiadłam przed komputerem i zatytułowałam nowego posta właśnie :,,Autobus do Polski", bo to nie był on bynajmniej pierwszym lepszym autobusem, jak setki innych, lecz sprzęt działał odrobinę za wolno, więc się poddałam. Autobus tymczasem pełen był Polaków. Pomyślałam sobie, że wykorzystam podróż, aby pobyć dłużej i bliżej ze swoim dzieckiem. Zajęliśmy tylne siedzenia i od dziewiątej rano do pierwszej popołudniu, opowiadaliśmy sobie bajki, śmialiśmy się, bawiliśmy się w wyścigi małych samochodów. Pewnie już nieraz zdążyłam wspomnieć, że mój syn to nie jest spokojne, ułożone dziecko. Gdybyśmy wzięli pod lupę znaczenie słowa ,,grzeczny", on na pewno nie posłużyłby za przykład. A jednak ja kocham właśnie tę jego ,,niespokojność":) Myślę, że daje mu ona solidne podstawy do oparcia się konformizmowi kiedyś tam, w dalekiej przyszłości. Wracając do autobusu- Maks przy wyścigach turkotał naśladując silnik ( robi to tak, że słychać nawet zasysanie paliwa charakterystyczne dla szybkich samochodów przy zmianie biegów, genialne!), przy opowiadaniu bajek wczuwał się niesamowicie, tak, że pasażerowie przed nami z trudem powstrzymywali tamowany śmiech, używał śmiesznych wyrażeń, a jak już się raz nakręcił, to gadał tak przez dwie godziny (bite!). Ja tylko jego monolog podsycałam...byłam z boku...podpytywałam...podjudzałam. Piękne chwile!
Aż do momentu, gdy jedna z pań jadących w autobusie, nawet nie stary babsztyl czy coś w tym stylu, ale młoda, ładna i zadbana, wstała i oznajmiła na półobrocie w tył: ,,Jadę z panią już od początku i to się staje nie do zniesienia. Nie słyszałam, aby choć raz zwróciła pani uwagę temu młodemu człowiekowi, że jest w AUTOBUSIE, nie w domu".... Zatkało mnie. Dosłownie. Ktoś ( a nawet kilku Ktosiów) stanęło w mojej obronie, rzucając jej coś o konieczności zakupu zatyczek dousznych i o tym, że taki monolog to nie złe zachowanie, a objaw super inteligencji małego ( posłodźmy sobie, a co...). Ja powiedziałam tylko, że owszem, mogę mu uświadomić, że jest w AUTOBUSIE, jednak obawiam się, że na niewiele się to zda, bo chłopak chodzi podniecony faktem jechania tymże autobusem, jak również wcześniejszym pociągiem do babć i dziadków w Polsce, także doskonale wie, gdzie jest....
Potem to ja przejęłam pałeczkę, opowiadałam swoją część historii, cichutko, powoli, aż mi biedak zasnął na kolanach i spał tak przez kolejne cztery godziny...
Ta krótka historia, gwarantuję Wam, nie mogła wydarzyć się gdzie indziej. Musiała mieć miejsce w AUTOBUSIE DO POLSKI. Tak dawno nie byłam wśród rzeszy przyjacielskich i otwartych Polaków, że przeżyłam niezły szok termiczny w przejściu z jednego klimatu ( szwajcarskiego i nie tylko), na drugi. Maks podróżował autobusami w Omanie, gdzie było pięćdziesiąt stopni na plusie, a w zatłoczonych pojazdach sami faceci, robotnicy z licznych budów, Hindusi i Omańczycy. W Turcji przejechał wszystkie trasy turystyczne, co mają po kilkaset kilometrów, od Istambułu do Denizli, stamtąd do Kapadocji, a potem na sam wschód ku granicom kraju. Nie mieliśmy z nim większych problemów. To zaprawiony w boju włóczęga, która narzeka mniej niż ja. A ludzie, którzy nas spotykali, od razu chcieli poznać go bliżej. To dziecko było głównym powodem ich zainteresowania, nie my...
Nie chciałabym, aby każdy uwielbiał dzieci, rozpływał się nad nimi, dawał im fory z powodu ich dziecięcości i powtarzał na przykład: ,,Ależ ty jesteś dzielny!". To byłoby sztuczne i cukierkowe, aż niedobrze. Sama mam znajomych, którzy nie darząc dzieci większą sympatią mówią mi: ,,Spotkajmy się, ale małego nie bierz":)OK. Tylko dlaczego bezczelne narzucanie komuś swojej woli i swojego poglądu na sprawę, jest tak dobitnie, prawdziwie i głęboko POLSKIE? Nie zdarzyło mi się to raz, ani dwa, potem podczas pobytu na co dzień byłam korygowana i uświadamiana przez mniej lub bardziej bliskich mi ludzi. W Polsce każdy niemal WIE NAJLEPIEJ. Pani w urzędzie, babcia i prababcia, koleżanka i ktoś, kto się akurat przypałętał w odpowiedniej chwili ( dla pouczenia każda chwila jest wszak odpowiednia). To w Polsce czepiali się mnie o mój sposób życia z dzieckiem ( że będzie bardzo skrzywdzone emocjonalnie ze względu na brak stabilizacji, o której piszą a poradnikach), o sposób urządzania pokoju, w którym mieszkaliśmy ( słownictwo i argumenty przemilczę), o podróże w ciąży, o wycieczki w góry, bo za zimno, za gorąco i w dodatku Święto, więc się nikt nie włóczy, o długość i kolor moich włosów oraz o zapuszczoną brodę mojego męża. Tutaj, gdzie jesteśmy teraz, oddychamy swobodnie.... Ludzi na serio nie obchodzi jak żyjemy. Jesteśmy wolni od tych ciągłych poszukiwań usterek w ekranie naszej codzienności....
Mariusz, gdy mu się wczoraj żaliłam, powiedział krótko: ,,Człowiek, który koryguje w kółko innych po prostu nie czuje się sam spełniony w swoim życiu". Może to i racja, choć czasem ci wszechwiedzący, wydają się tacy fantastycznie spełnieni....Jeszcze piosenka w temacie i kończę narzekanie:
Nie zabrakło przecież i drugiej strony medalu....Z trzema gośćmi siedzącymi tuż obok mnie przegadałam niemal całą noc, potem nad ranem wzięli w obroty Maksa i mieli ubaw po pachy, bo ten wali prosto z mostu, były więc dysputy o piciu piwa (panowie takim dysponowali), o jedzeniu obiadów w domu i przedszkolu, o szybkich i najszybszych samochodach świata... A potem polewali wiśnióweczkę na trzęsących się siedzeniach, i to było takie typowo polskie, bezpośrednie i proste...W końcu najbardziej ukochani przeze mnie ludzie, wszyscy są Polakami. Coś w tym wszakże musi być...;)

6 komentarzy:

  1. Naprawdę to pouczanie jest typowo polskie? Bo ja czasem mam wrażenie, że przyciągam takie "ciocie dobre rady" co to mi powiedzą. Miło wiedzieć, że gdzie indziej tego nie ma. Bo ja sama wiem, co chcę ;)
    Fajny post. A nieproszone rady, jeśli mogę coś doradzić, olewamy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciocie ,,dobre rady" są szczególnie przyciągane przez pole grawitacji, jakie rozciąga się nad matką z dzieckiem:) Ojcowie dużo rzadziej ryzykują spotkaniem z nimi oko w oko;P I zapewniam Cię, że widziałam je tylko w Polsce jak dotychczas. Nawet bym sobie o nich zapomniała, gdyby nie ostatnia wizyta. Ciągle się niemal czułam napastowana...Niby olewam, czasem się sprzeciwiam, ale niezatarte wrażenie braku kompetencji rodzicielskich, i tak gdzieś we mnie pozostaje....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo chyba każda mama chciałaby wierzyć w swoje kompetencje, a nieraz najtrudniejsze jest właśnie to, żeby zaufać samej sobie. Chcemy wsparcia i zrozumienia.
      W tym kontekście ciocie dobre rady jawią mi się jak krwiożercze rekiny ;)

      Usuń
    2. Nie jestem też zwolenniczką absolutnej nietolerancji na krytykę, ale wszystko można przekazać nie okazując swej bezwzględnej wyższości... I tego właśnie im brakuje...

      Usuń
  3. Matko a ja to czasem tak mimo chodem radze, a raczej pytam w stylu : A nie boisz się że stanie się to a tamto, albo przecież jak z tym lekarzem tak Ci (Ester) zaczęłam radzić i z resztą nie tylko z tym mam tylko nadzieję że nie jestem przy tym taka toksyczna jak niektóre starsze panie na ulicy ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Tula:) Radzić można zawsze. Tyle, żeby nie sugerowało to właśnie braku kompetencji tej czy innej mamy. Przypominam sobie takie zdanie, które przeczytałam kiedyś na jednym z forów, że dopóki dziecku nie dzieje się jakaś wyraźna krzywda, nie mamy prawa wtrącać się w macierzyństwo... To tak delikatna kwestia, że bez odpowiednich narzędzi porozumienia, łatwo ją podeptać i wyrządzić dużą krzywdę i matce, i dziecku...Tak mi się przynajmniej wydaje.

      Usuń