Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

czwartek, 7 lutego 2013

Motłoch przy moloku*

Tropem przemyśleń o kulturze pracy napoczętym przy okazji ostatniego postu, przypomniała mi się historyjka rodem ze szwajcarskiego podwórka. Pewnego razu podczas ,,narady" porannej wchodzi szefowa w złym humorze. Jej zły humor zawsze oznaczają wyłupione gałki oczne tudzież czerwone włosy sterczące jakoś tak wyraźniej niż zazwyczaj.
-Niemożliwe! Po prostu nie da się uwierzyć w wasze postępowanie czasami. Przychodzę w poniedziałek rano do pracy, widzę stertę worków na śmieci poukładanych obok moloka, na pewno z trzydzieści. Zaglądam do środka, a molok pusty!!! To, że ta pierwsza osoba położyła worek ,,obok", a nie ,,w", to już szczyt. Ale, że dwadzieścia dziewięć innych ją śledziło, nie zadając sobie najmniejszego trudu, by podnieść wieczko, tego już nie zrozumiem!!!
Hę, no cóż. W pierwszej chwili myślałam, że jaja sobie robi. Że to tak dla rozluźnienia atmosfery. Bo historia była dość śmieszna. Ale nie! Ona to tak z największą powagą, gdyby ktoś wówczas parsknął śmiechem, zostałby z pewnością stracony... Potem to samo, słowo w słowo, zapisała w kajecie ,,ważnych informacji" .
Cóż, wyjaśnienie jest oczywiście banalne, jeśli zna się choć trochę psychologię. Gdzie to było? W podręczniku Zimbardo? Zrobili doświadczenie, w którym na sali był jeden nieświadomy eksperymentu osesek- student. Profesor pokazywał dwie linijki, jedną wyraźnie dłuższą od drugiej i pytał rzeszę, która dłuższa. Na co ,,podstawieni" wskazywali krótszą. Wbrew logice i własnemu instynktowi, wiedziony racją tłumu, biedny zieloniak również wybierał nieprawdę ( było kilka odwrotnych przypadków, ale naprawdę niewiele). Idziemy za tłumem, bo jesteśmy do tego psychologicznie uwarunkowani. Przenosząc się na przestrzeń wokół- molokową w małej górskiej wiosce  Saviese, czegóż możemy się spodziewać? Podczas przerwy obiadowej zajęci tematem moloka po uszy, stwierdziliśmy zgodnie z innymi kolegami i koleżankami- niczego więcej! Każdy z nas, widząc kosze na zewnątrz uznałby, że molok pełny, i postawiłby je obok...


Źródło obrazka: internet (a jakże)
 Tymczasem nie dalej jak wczoraj Mariusz mówi mi:
-A wiesz, że robili badania, w którym kraju na świecie najlepiej jest się dziś urodzić?
-No i?
-No i Szwajcaria była na pierwszym miejscu! Potem..............(wyleciało mi z pamięci, ale umiał ładnie tę listę przynajmniej do piątego miejsca). W każdym razie Kanady tam nie było.
W tym momencie poczułam jak mnie przykleszcza ten kraj z krzyżacką flagą. Słuchajcie, czy to nie najpiękniejsza muzyka dla uszu matki- Twój syn dorasta właśnie w kraju, w którym najlepiej się urodzić. Wow!
Poza tym kupiliśmy samochód ( na marginesie, ten gość od ostatniego przyjechał i wziął naszego poprzedniego rzęcha), którego rejestracja zupełnie nie wchodzi w rachubę w Polsce. Samochód- marzenie dla mojego męża. On podobnie jak ja wielu planów nie czyni, ale marzenia spełnia sobie skrupulatnie... Wczoraj więc stwierdził, że zostanie tu dłużej, z uwagi na samochód właśnie. Zresztą w Polsce, znając życie, pewno nie byłoby go stać nawet na zatankowanie go...

 Zostać tu...Ok. Ale w sekrecie muszę wyznać, że nie cieszy mnie już praca, którą mam. Nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem. Nie uczę się w niej już niczego nowego, a wręcz przeraża mnie jej rutyna. Na myśl, że mam jutro pracować, po prostu mi się nie chcę. Jak jestem daleko, w Polsce czy gdzieś w podróży, nie tęsknię do niej. A chcę tu zaznaczyć, że ja ogólnie lubię pracować, mieć kontakt z ludźmi, coś robić. Byłam już w życiu i sprzątaczką, i kelnerką i jakby, chmmm, rolniczką (?), i generalnie zawsze pracowałam z uśmiechem. Teraz chyba dotyka mnie wypalenie zawodowe. Jeszcze w tej ciągłej atmosferze choroby, bezsilności i śmierci. Może o to w tym chodzi...
Poza tym u nas zima na nowo. Nie powiem, piękna jest, ale ponieważ właśnie zajmuję ręce opisem naszej podróży po Azji, to tęskni mi się za tamtą wolnością, za tym niesamowitym urokiem bycia w drodze, za niepewnością jutra, za upałem i ciepłą wodą, za szalonymi wieczorami...
Wiem, że tak się nie da. Nie możesz być permanentnie w podróży, bo kasa skończy ci się za pierwszym zakrętem. Grunt, to znaleźć ,,to coś" niepowtarzalnego i pięknego w zwykłej codzienności. Kiedyś cieszyła mnie poranna kawa, to, że wstałam jako jedyna w domu, krople rosy na żywopłocie, serio, takie rzeczy!
A dziś, bez mocnego zaangażowania w fajną pracę i bez korzeni w postaci rodziny, przyjaciół i miejsc pełnych głębokich wspomnień, trudno mi być do końca szczęśliwą w tym jakże pięknym kraju szczęśliwości number one:)


*Molok- to nic innego jak taki duży kosz na śmieci, lecz do naszego polskiego kontenera chyba mu jeszcze daleko, za co ręki nie dam uciąć, bo specjalistą nie jestem

2 komentarze: