Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

piątek, 24 sierpnia 2012

Mam plan (!)

...Plan nazywa się Polska. W poniedziałek idę do pracy i zaczynam siedmiodniowe wagary, o których przeznaczeniu myślałam przez ostatnie miesiące. Chciałabym jechać do Polski, a skoro marzenia na ogół się spełniają, dlaczego by więc i to nie miało być realne?
Obliczyłam sobie, że przy maksymalnym wykrojeniu czasu, miałabym cztery dni w kraju. Dobre i co! Czekałaby mnie podróż trwająca w sumie czterdzieści osiem godzin, ale jeździć tez lubię, więc mogę podejść do tego optymistycznie ( jechałabym z małym).
Oj, nakręciłam się już bardzo, jest jednak jedno małe: ALE...
Początkowo Mariusz miał zamiar jechać ze mną, jednak nie dostanie wolnego w pracy (kończą teraz elektrykę na jakiejś budowie, która musi być oddana końcem przyszłego tygodnia).
Nie wiadomo nawet, czy nasz samochód dojechałby na miejsce w jednym kawałku, myśleliśmy o kupnie innego ( a raczej drugiego, bo tu możliwe jest zarejestrowanie dwóch aut na jedną tablicę), ale zbyt długo czekaliśmy na decyzję w sprawie wydania nam nowych pozwoleń na pobyt w Szwajcarii, które są z kolei niezbędne przy rejestracji, tak że w końcu sobie odpuściliśmy.
Stanęło więc na tym, że on nie jedzie. A ja...jak chcę to mogę sobie jechać:P
Czy wszyscy faceci muszą być czasami tak dziwaczni?
Nagle mój mąż oświadczył mi, że super by było, gdybym została w domu, bo bym obiadki gotowała ( teraz też to robię, a jakże:), bo mnie tu potrzebuje, bo możemy pojechać gdzieś w weekend, bo tak fajnie razem posiedzieć itp...
Mam wrażenie, że on nie chce mnie do tej Polski puścić, ale nie wiem właściwie dlaczego???
I czuję podskórnie, że jak się już tam znajdę, to będzie mi po cichutku (lub tez całkiem głośno, niewykluczone) zazdrościł:)
Pominę w tym wypadku kwestię finansową, wiadomo, wypad taki sporo kosztuje, ale zarabiamy teraz nieźle, więc byłoby śmieszne traktować go w kwestiach ekonomicznych.
Myślę, że winny jest jego ambiwalentny stosunek do kraju naszego pochodzenia. Mój mąż nie jest zapalonym patriotą, odkąd pamiętam chciał wyjechać z naszego kraju, nie bardzo tęskni za rodziną, a znajomi, jak mówi, sami mogą do niego przyjechać. Co też robią (niektórzy).
Generalnie wciąż powtarza mi, że nie zamierza nigdy tam wrócić, lecz gdy już znajdziemy się na miejscu, żałuje, że mieliśmy tak mało czasu....Że spotkania w gronie znajomych były tak krótkie...Że nie porozmawiał z rodzinką o tym, co mu leżało na sercu. Że następnym razem musimy wykombinować trochę więcej dni na wyjazd. Czas mija, a my ich nie kombinujemy.... W wakacje podróżujemy po nieznanych krajach...A gdzieś w środku nas rośnie czarna dziura z braku ojczyzny na co dzień...
Zadziwiające,  jak bardzo można się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Od czasu do czasu buchnie tylko jakiś obraz z przeszłości, zapalający tęsknotę na nowo. Dziś na przykład animatorzy kruszyli ze staruszkami u mnie w pracy wysuszone zioła i upychali je do słoików, pod koniec mieli w rękach miętę, która wypełniła zapachem cały parter... Podeszłam, powdychałam...i przyszedł zaraz obraz pewnego letniego wieczoru, kiedy na rowerach pojechaliśmy zbierać miętę zafascynowani super słodką miętową herbatką, którą piliśmy dzień w dzień podczas podróży po Maroku. Chcieliśmy przenieść ten zwyczaj na polski grunt pod strzechę domu teściów, więc zbieraliśmy.... Mieszkaliśmy wtedy w sercu Beskidu Sądeckiego, więc zbiory to było błądzenie po kamienistych ścieżkach na górskich stokach, w zaciemnionym, pachnącym lesie, wśród zieleni, o jakiej tu mogą tylko pomarzyć...
To jest dla mnie POLSKA.... Pajęczyna najlepszych wspomnień, w która jestem już na stałe uwikłana...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz