Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Iść za głosem...

Upały u nas pełną gębą. Wczoraj, gdy wracaliśmy do domu po dniu spędzonym w górach, termometr na drewnianym budynku okolicznego składu drewna, wskazywał 38 stopni. O godzinie osiemnastej!!!
W piątek wieczorem słuchaliśmy motywacyjnych nagrań ojca Fabiana, które dostałam już wczesną wiosną... Robiliśmy jedno proste ćwiczenie, w którym należało wymienić kilka swoich pasji...Generalnie nie chodziło o coś wielkiego, ale o spisanie tego, co się po prostu robić uwielbia. Machnęliśmy więc po kilkanaście punkcików, a potem zastanawialiśmy się ile czasu poświęcamy w rozrachunku dziennym każdej z tych czynności. Nie wypadło to za ciekawie. Okazało się bowiem, że większość dnia spędzamy w pracy, która niekoniecznie należy do ukochanych zajęć, a pozostałą cześć na wszelakich ,,przygotowaniach" gruntu pod życie; sprzątaniach, prasowaniach, gotowaniach, urządzaniu tego i owego, naprawach...
Wśród moich punkcików zaś było i śpiewanie, i taniec, i pisanie bajek (uwielbiam!), i czytanie, i bieganie, i góry, i podróże, i ,,głębokie rozmowy":)
Gdyby tak iść za głosem, który przecież dość wyraźnie mi mówi po co zostałam stworzona...
W piątek wieczorem nasz komputer zablokował wirus, który działał nawet bez podłączenia z netem. Wyjątkowo paskudztwo z ekranem zaopatrzonym w szwajcarską flagę oznajmującym, że weszliśmy an strony z piracką zawartością w tle. W sobotę zamiast uciec na łono natury, przemierzaliśmy gąszcz ciemnych regałów w poszukiwaniu twardego dysku,  a potem sformatowaliśmy komputer... Dopiero wieczorem wyrwaliśmy się na spacer, wyszliśmy nad jezioro z paczką zeschniętych ciastek dla kaczek, wróciliśmy po dwudziestej drugiej i wciąż było wakacyjnie i upalnie... Piękna jest okolica, w której mieszkamy... Winnice, światła miasta w dole i wiosek przycupniętych na stokach gór, i poszarpane, potężne szczyty w górze...
W niedzielę wyruszyliśmy wreszcie w góry. Obraliśmy kierunek na największą zaporę w Europie (Barrage de Dixence), wyjechaliśmy kolejką nad jeziorko, a stamtąd udaliśmy się dość długą trasą na górę Mont Blava ( 2932 m.n.p.m).
Widok na Lac de Dixence

Początkowo trasa biegła wzdłuż linii brzegowej jeziora, więc była dość płaska. Mimo to Maksowi nie bardzo chciało się spacerować. Strzelił kilka fochów, które dopadają go od czasu do czasu, a potem szedł z nami w końcu ramię w ramię ( i tak nie miał innego wyjścia).
Rozumiem, że łażenie po górach nie dla każdego człowieka jest przyjemnością. Wiem, że nieraz trzeba się silnie motywować, by zrobić następny krok- sama często tego doświadczam. Ale Maksiu, cóż tu dużo mówić, przyszedł na świat w rodzinie, gdzie górskie wycieczki są na porządku dziennym. Pierwszy raz zabraliśmy w góry, gdy miał sześć miesięcy, potem chadzał z nami w nosidełku już regularnie. Zwiedził Beskidy, Pieniny, Tatry, Gorce, Bieszczady, Karkonosze, Góry Stołowe...A potem, rzecz jasna, zaczęło się chodzenie po Alpach:)
Nasz syn jest zaprawionym piechurem. W ubiegłym roku wspierał się jeszcze ramionami taty, ale teraz chodzi sam od początku do końca. Tyle, że czasem bierze go na marudzenie. Choć jest szybszy ode mnie  i ma dużo głębsze zasoby naturalnej energii, lubi sobie czasem ponarzekać...Nie rozumiem tego, ale liczę, że kiedyś mu przejdzie...( W końcu sama potrafiłam głośno marudzić w górach jeszcze...w liceum;p)
Ważne, że uśmiech prędzej czy później wraca na buzię:)
Nasza trasa odbijała wkrótce od jeziora, wspinając się na nieco większą wysokość. Tu dopiero jęki Maksa spotęgowały się dwukrotnie, aż nie natrafiliśmy na piechurów z dwójką dzieci. Szli tuż za nami, a w naszym synu obudziła się naraz ambicja, nie skarżył się już ani jednym słówkiem i szybko wystrzelił do przodu, zostawiając pozostałe dzieciaki daleko w tyle. ( chora ambicja, wyścig szczurów, skąd my to znamy, hihi)
Nieco wyższa perpektywa


Regeneracja energii

W końcu wyszliśmy na przełęcz Col des Roux, a stamtąd stromym kamienistym szlakiem na Mont Blava. Na szczycie oprócz nas znalazło się dwóch Anglików, którzy pstryknęli nam pamiątkową fotkę:


Na szczycie ucięliśmy sobie krótki odpoczynek, lecz słońce grzało niemiłosiernie, więc wkrótce wybraliśmy się w drogę powrotną. Tym razem wracaliśmy innym szlakiem, obchodząc w koło górę, którą zdobyliśmy. Końcowy odcinek szlaku uraczył nas widokiem zapory z jeszcze innej perspektywy:

Pięknie było móc wreszcie nachodzić się ,,do oporu"... Tymczasem weekend minął, Maks poszedł dziś pierwszy raz do szkoły ( niechętnie...), a pytanie o to jak spełniać swoje pasje w większym wymiarze, pozostaje nadal bez odpowiedzi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz