Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

środa, 5 października 2011

Ostatni dzień lata:)

Udało się! Wreszcie! W ostatni weekend postawiliśmy nielegalnie tropik, wbiliśmy śledzie i w gęstniejącym mroku rozbiliśmy namiot w wysokich szwajcarskich Alpach:) Udało nam się trafić w samo sedno z trzema składnikami udanego wypoczynku: piękną, upalną pogodą, dwoma wolnymi dniami w pracy i weekendem. Czyż pozostawało nam się jeszcze nad czymś zastanawiać?
Z samego rana, albo raczej o poranku przechodzącym w porę przedpołudniową, bo o godzinie dziesiątej, opuściliśmy naszą wioskę, udając się w stronę włoskiego kantonu Tessin, który od zawsze nie wiedzieć czemu nas interesował. Aby osiągnąć obrany cel, trzeba było przeprawić się przez Alpy, dlatego też wyjechaliśmy na 2478 m. n.p.m, na przełęcz Nufenenpass, którą to tego samego dnia upodobała sobie niezliczona masa motocyklistów ( nic dziwnego, w końcu sobota i upał...).
Widoki z przełęczy


Za przełęczą rozciągał się już kanton włoski, w którym przez przypadek ( chwilowa drzemka pilota wycieczki, czyli mnie) przeoczyliśmy zjazd na Locarno, i dojechaliśmy aż do Lugano, gdzie również było spore jeziorko, a to jeziorka właśnie interesowały nas tu najbardziej. Potem, na rondzie zawracającym we właściwym kierunku, wzięliśmy dziwnie ubranego jegomościa- stopowicza, którego zawieźliśmy aż do najbliższej stacji benzynowej na tej samej autostradzie, z której wcześniej nie zjechaliśmy w odpowiednim momencie. Pech chciał,że stacja znajdowała się dopiero za naszym zjazdem...Bez drobnych zawirowań więc się nie obeszło, ale summa sumarum dotarliśmy nad piękne jezioro tuż przy Locarno, z tym, że zmierzch się zbliżał i trzeba było szybcikiem szukać miejsca pod namiot, oddalonego od skupisk ludzi, z racji naszego zamiłowania do nielegalnych obozowisk.
Takie znalazło się dopiero wysoko w górach, w okolicach miejscowości Fusi, gdzie kręta droga prowadziła do dwóch sztucznych jezior stworzonych przez zapory, i dwóch naturalnych, bardzo małych w porównaniu z pierwszymi. Zaparkowaliśmy obok jednego z tych mniejszych, wybraliśmy uklepane miejsce obok paleniska, z którego korzystał tu ktoś przed nami i postawiliśmy namiot. Gdy był już gotowy, przytaszczyliśmy karimaty i śpiwory, i w zupełnej ciemności, mając nad głowami niebo pełne gwiazd i przelatujące od czasu do czasu samoloty, a naokoło siebie czarne szczyty najwyższych europejskich gór, zapakowaliśmy się do środka. Nie chciało się wierzyć, że ta noc należy już do październikowych i że śpimy na jakichś dwóch tysiącach metrów...
Rano, pospieszani nieco przez chłód górskiego poranka, zwinęliśmy obozowisko, i czekaliśmy w samochodzie na wschód słońca. Było bajecznie....


A potem słońce rozochociło się na dobre, więc skorzystaliśmy z możliwości małego plażowania, co prawda bez parasola i strojów kąpielowych, a nawet bez prawdziwego pływania, ale co tam...




Ważne, że nasze głowy odnotowały sobie krajobraz ostatniego dnia lata w pełni...z datą październikową;)

2 komentarze:

  1. No, dobra, muszę przyznać, że Szwajcaria to całkiem fajne miejsce do życia. Tyle, że na najbliższe dni zapowiadają śnieg i cztery stopnie na plusie. Brrrr...

    OdpowiedzUsuń