Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

niedziela, 28 sierpnia 2011

Alpejska niedziela

Przed przystąpieniem do pisania każdego kolejnego posta, zastanawiam się zawsze czego tak naprawdę powinien on dotyczyć. Moja rzeczywistość zmienia się bowiem z minuty na minutę, dlatego największym problemem wydaje się uchwycić przemijającą chwilę i zamknąć ją w kilku zdaniach, z załączonym obrazkiem ilustrującym co i jak. To tak tytułem wstępu, które jest po części usprawiedliwieniem tego, że minioną niedzielę opisuję dopiero w tę następującą po niej, a dlaczego, to okaże się już za chwilę, kiedy Szanowni Czytający zobaczą jakiego piękna mogliśmy się wówczas naoglądać.
Poprzedni tydzień obfitował w słońce. Już o siódmej rano można było wybierać się do pracy w krótkim rękawie, w południe słupki termometrów nie zatrzymywały się na przyzwoitej granicy trzydziestu pięciu stopni, ale śmiało pięły w górę...co też my postanowiliśmy zrobić, gdy tylko nadeszła wolna niedziela. Zuzia, która za górami nie przepada, zgodziła się zostać z Maksem w domu, i tym sposobem odciążyła nas z balastu trzy i pół latka na szlaku. Mogliśmy zatem pozwolić sobie na więcej, dłużej i wyżej niż zwykle.
Wybraliśmy więc trasę okrężną z przełęczy Grand -Saint- Bernard na wysokości 2469 m.n.p.m, przechodzącą przez trzy przełęcze: Col des Chevaux ( 2714 m.n.p.m), Col du Bastillon ( 2757 m. n.p.m) oraz Fenetre de Ferret ( 2698 m.n.p.m). Zaczęliśmy dość późno, bo sporo po dziesiątej, ale to z racji odespania całego tygodnia pracy, do której budzik zrywa nas codziennie o szóstej z rana. Upał o tej godzinie był już dość znaczny, choć na takich wysokościach jest on zawsze mniej dokuczliwy niż w położonych nisko miastach doliny Valais.
No to w drogę...

Widoki z przełęczy numer dwa:



Z Col du Bastillon zeszliśmy stromą ścieżką na drogę wiodącą obok trzech różnych jeziorek. W takim upale nie zabrakło ludzi, którzy chcieli tego dnia ochłodzić się w nich i troszkę popływać... My nie byliśmy zbytnio przygotowani, więc tym razem obeszliśmy się smakiem. Ale wiem przynajmniej, że spełnienie jednego z moich priorytetowych marzeń ( popływanie w górach) jest tutaj możliwe:)


Minąwszy jeziorka, zaczęliśmy wspinać się na ostatnią z przełęczy-Fenetre de Ferret, a z niej jeszcze ciut wyżej, nieoszlakowanym zboczem, na którym usiedliśmy na dłuższą chwilkę, wpatrując się w pięknie oświetlony masyw Mont Blanc.

 Stamtąd od ruchliwej drogi łączącej Szwajcarię z Włochami, dzielił nas już tylko rzut beretem, zeszliśmy więc na dół i ruszyliśmy naszym wysłużonym autkiem, którego wnętrze rozgrzało  się w międzyczasie do granic możliwości, w drogę powrotną...
A potem nadszedł kolejny tydzień, równie gorący, bardzo pracowity, ale o szczegółach innym razem:)
PS I zdjęć obrazujących tę pracowitość niestety raczej nie będzie;P

3 komentarze:

  1. oj jak ja Ci pozazdrościłam po obejrzeniu tych zdjęć;) CUDNE widoki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wizytę. A jednak odkąd tu jestem tęsknię za niskimi Beskidami...

    OdpowiedzUsuń
  3. bo za tym co się kocha to się tęskni...ale masz możliwość poznać i podziwiać coś nowego, a po Beskidach z pewnością będziesz miała okazję jeszcze pochodzić ;)

    OdpowiedzUsuń