Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

piątek, 13 grudnia 2013

Zima dla mniej zdolnych Małyszów



Jako nastolatka uwielbiałam włóczęgi po mieście, filozoficzne rozmowy, koncerty i rockoteki, potajemne domówki i wszelkie używki, trudno więc powiedzieć, że było jeszcze w moim życiu miejsce na ruch na świeżym powietrzu. W związku z tym nie mogłam nigdy oswoić się z zimą. Nie lubiłam jej. No, może z wyjątkiem pierwszego śniegu, ulic tonących w białym puchu wieczorową porą i tych połyskujących iskierek w nieskończonej bieli.
Nie byłam nigdy typem sportowca. W podstawówce miałam tróję z biegu na długi dystans, z krótkim było już nieco lepiej, często ćwiczyłam, ledwo ledwo zdążając na autobusy. Nigdy nie zjeżdżałam na nartach, łyżwy miałam na nogach raz w życiu w liceum z racji klasowej wycieczki ( kolejne kończyły się w krynickich knajpach), no a na sanki byłam przecież za stara, także zima oznaczała dla mnie okres totalnej nudy i pozostawania w cieple, no bo gdzież niby miałam się włóczyć w nieocieplanych glanach?
Z biegiem lat, moje podejście do zimy, bardzo ewoluowało, na tyle, że aż mam ochotę nim się z Wami podzielić, kto wie, może kogoś podjudzę, aby wyjść na dwór i przekonać się na własnej skórze, jak się sprawa ma w istocie?
A ma się tak, że zima to świetna pora na spędzanie czasu na łonie natury, i w dodatku jedna z najpiękniejszych.
U mnie zaczęło się na studiach, kiedy jeszcze przed ślubem Mariusz wyciągnął mnie na Przehybę w Beskidzie Sądeckim. W mieście kwitły już forsycje i zieleniała trawa, lecz w górach, o zgrozo, czekał na nas grząski śnieg, zapadający się niemal pod każdym stąpnięciem po kolana. A ja miałam na sobie jedynie jeansy z symetrycznymi dziurami na tej właśnie wysokości(!) Na szczęście było ciepło, kolana nieco mi poczerwieniały, ale smaku herbaty z termosu, kosmicznego i zniewalającego, nie zapomniałam już nigdy. 
Jednym z dobrych powodów, żeby ruszyć się w góry jest to, że wszystko cokolwiek ze sobą zabierzesz- termos z kawą, herbatą czy kakao, zupą, lub zwykłe kanapki, czekolada i owoce, zawsze smakują tam o niebo lepiej. Zimą nawet i o dwa nieba... W związku z tym można powiedzieć, że obiad w drogiej restauracji, jest już w cenie. 
Wracając do moich nieszczęsnych jeansów... W lecie czy w zimie, w górach już wkrótce na dobre się z nimi pożegnałam. Te spodnie po prostu nie nadają się do chodzenia po górach, choć fakt- ładnie leżą i można się w nich czuć bardzo seksowną turystką:) Ale wystarczy mały deszczyk, by nosić ze sobą na udach dodatkowe kilka kilo, przywierające do ciała niczym łuski syreny. Osobiście wolałam zrezygnować z mody i nieraz z druzgocącym efektem dla postrzegania mojej figury przez innych użytkowników szlaków ( zwłaszcza zimą), przerzuciłam się na odpowiedni ekwipunek. 
Zimą spacerujemy więc sobie w takich oto pięknych termoaktywnych getrach:

Kupiliśmy je ostatnio w Lidlu, za grosze...Moje są wściekle turkusowe:) Mariusz dokupił do nich koszulkę z długim rękawem i kiedy rozbierze się do tego kompletu, wygląda prawie jak Spiderman.. A ja mam koszulkę na rower, również z Lidla, kupioną chyba ze cztery lata temu...
Do tego koniecznie POLAR!!! Jasne, bywają drogie, lecz nasze dostaliśmy w prezencie, a dla Maksa znajduję zawsze coś odpowiedniego w pobliskim ciucholandzie:) 
No i wiadomo- CIEPŁE SKARPETY, najlepiej dwie lub trzy pary. Niby to oczywiste, ale wolę nawet nie wspominać ile razy wracaliśmy z przemoczonymi nogami, po całym dniu na śniegu...
Jak już wspomniałam o skarpetach, jasne staję się, że nieodzowne są po prostu DOBRE BUTY. Nasze ostatnie odkrycie (po zwykłych butach górskich i ładnych butach zimowych) to to:





Albo raczej...mniej więcej to:) Nie znalazłam w sieci identycznych modeli- grunt, że są to prawdziwe śniegowce, z gumową warstwą z przodu i po bokach i skórą na górze. Jeszcze nigdy nie miałam tak ciepłych butów! Po wielu godzinach na śniegu nie ma szans na przemoczenie stóp, co niestety, zdarzało nam się nawet w skórzanych butach z goreteksem... Poza tym nasze śniegowce są wysokie, więc nic nie dostanie się do środka nawet w wielkich zaspach.Ich oryginalna cena do najmniejszych nie należy, ale my znaleźliśmy takie na kiermaszu używanych akcesoriów sportowych w naszej wiosce i po krótkiej chwili wahania (czy oby na pewno będą użyteczne) wzięliśmy je z sobą za jedyne 5 franków za parę.
Ich minusem jest jednak wielkość, ciężar...no i niezbyt apetyczny wygląd, choć gdy zobaczyłam pierwszy śnieg za oknem tego roku o szóstej trzydzieści rano przed wyjściem do pracy, to nie wahałam się ani chwili pomiędzy nimi, a eleganckimi kozaczkami:) 
Na bieliznę termoaktywną zakładamy OCIEPLANE SPODNIE, które w tym roku dostałam od koleżanki ( prawie niezniszczone spodnie Campusa), a dla Maksia kupiłam, tradycyjnie, używane:) Poza tym dobre rękawiczki (wypatrzyliśmy jakąś promocję na allegro), no i od  kilku już lat,przy każdym naszym zimowym wyjściu- STUPTUTY:
Początkowo nie mogłam się przełamać, aby to coś zapiąć na łydkach, ale fantastycznie chronią przed niepożądanym śniegiem wpadającym do butów od góry, a poza tym grzeją nogi same z siebie, co czuć już po kilku sekundach od ściągnięcia. 
Przy mocnym słońcu przydają nam się też OKULARY PRZECIWSŁONECZNE, a gdy trzeba wsiąść na sanki, to po doświadczeniach z zeszłego roku, kupiliśmy sobie (również na promocji) GOGLE. 
Co do osprzętu, byłoby to chyba wszystko. Grunt, że ciepły, profesjonalny strój na zimowe włóczęgi wcale nie musi być drogi. Jako zwolenniczka kupowania rzeczy używanych, uważam wręcz, że lepiej, zaczynając przygodę z jakimkolwiek sportem, wyczaić sprzęt w atrakcyjnej cenie (albo za bezcen, jak to ma miejsce często w Szwajcarii), bo a nuż się okaże, że to wcale nie dla nas i po jednym razie stracimy na danym zakupie połowę jego wartości???

No dobrze, skoro mam już odpowiednie ubranie, możecie zapytać, czego tak właściwie szukam w górach? Na nartach bowiem po dziś dzień nie nauczyłam się jeździć, choć bardzo zazdroszczę tym, co potrafią i nie muszą zbytnio się wysilać, aby spędzić okrągły dzień w ruchu na świeżym powietrzu.Może kiedyś...
Mój mąż nauczył się śmigać na snowboardzie zaledwie w zeszłym roku, licząc sobie prawie trzydzieści wiosen, więc chyba nigdy nie jest za późno. Tymczasem wystarczają mi w zupełności:
DŁUGIE MARSZE- trwają tyle, na ile pozwala pogoda i skład maszerujących. Przypomina mi się tu wypad w Tatry, początek marszu gdzieś o siódmej rano, przy około minus piętnastu stopniach...Na początku myślałam, że żadna siła nie wyrwie mnie z samochodu, ale potem dość szybko się rozgrzałam i było po prostu pięknie...Skrzypiący śnieg pod nogami, słońce...Wielki plus na szlakach górskich zimą stanowi niewątpliwie mała garstka turystów, którzy mają ochotę na podobne doświadczenia. Można naprawdę pobyć z przyrodą sam na sam, wchłonąć widoki, jakich nie da się uświadczyć nigdzie indziej i uspokoić się, zwolnić, wyluzować. Nie wspominając nawet o endorfinach, jakie płyną z każdego fizycznego  wysiłku, poprawie krążenia i kondycji, bólu mięśni przypominającym o dokonanym czynie, następnego dnia:) 
Co do widoków- kto widział film ,,Opowieści z Narnii" i scenę ze śnieżną krainą po drugiej stronie szafy, ten doskonale zrozumie, czego można szukać (i ze sporym prawdopodobieństwem odnaleźć) w górach zimą. To jest widok zapierający dech w piersiach. Połacie białego czystego śniegu, bez śladu człowieka. Gałęzie drzew uginające się pod rozkosznym ciężarem. Słońce, które sprawia, że wszystko lśni i wydaje się pochodzić raczej z bajki niż z realnego świata...
Zima na szlaku na Jaworzynę Krynicką-2011rok


Wiele szlaków górskich zimą jest niedostępne, albo po prostu niebezpieczne. Jednak świetną alternatywą są te z nich, po których latem biegną ubite drogi, i na które można zabrać sanki:) Wiele tras w Beskidach przemierzyliśmy właśnie tak- oszczędzając czas na schodzenie, no i mając radochę jak dzieciaki. Mariuszowi udało się nawet pokonać kilka szlaków rowerem, ale to już zajęcie godne polecenia dla tych, co się lubią zmierzać z granicami własnej wytrzymałości. 
Skoro już jesteśmy w temacie zjeżdżania, obok marszu, chodzimy w góry NA SANKI. W Polsce jeździliśmy dość sporadycznie, ale Szwajcaria to prawdziwy saneczkarski raj. Na specjalnie wyznaczone trasy można wyjechać kolejką, a potem zjeżdżać do woli ile dusza zapragnie. Jedyne, co należy opanować, to niewątpliwie sztuka hamowania, bo trasy są nieźle wyślizgane i strome. Tutaj można się przekonać, że sanki to na pewno nie zajęcie typowo dla dzieci:) Na takich trasach dzieci zjeżdżają, owszem, ale zawsze pod opieką kogoś dorosłego i w odpowiednim kasku. O, kolejny element wyposażenia, który wcześniej gdzieś mi umknął. Nasz syn jest oprócz niego szczęśliwym posiadaczem ochraniaczy na łokcie i kolana, ,,żółwika" chroniącego kręgosłup i uprzęży skonstruowanej przez Mariusza, którą spina się z nim czasem za pomocą liny, przy okazji trudniejszych podejść. 
W zeszłym roku odkryliśmy też na nowo ŁYŻWY. Wczoraj rozpoczęliśmy sezon na lodowisku w pobliskim mieście. Jeździliśmy bite dwie i pół godziny! Łyżwy kupiliśmy używane (a jakże!) po kilka franków:) Maks nauczył się śmigać samodzielnie już rok temu, a wczoraj wszystko sobie przypomniał... Oprócz lodowiska w mieście, odwiedziliśmy w tamtym roku kilka położonych wyżej w górach, w uroczych miejscowościach pełnych śniegu. Nie jesteśmy mistrzami na lodzie, ale i tak mamy z tego wszyscy wiele radości:) 

W ostatnią niedzielę odkryliśmy jeszcze jedną atrakcję, z jakiej można tu korzystać w zimie, mianowicie gorące baseny na świeżym powietrzu. Woda jest w nich co prawda podgrzewana sztucznie, ale klimat ( zwłaszcza po zmroku, gdy naokoło góry i mroźne powietrze) pozostaje niczego sobie...Z tym, że jak dla nas nieco nudne to wylegiwanie się i relaksowanie:) 

Póki co chcemy jeszcze spróbować marszu z rakietami. I może nart biegówek, bo tras pod nie mamy tu również bez liku. 

Zima nie musi więc być nudna! A jakie to uczucie, gdy się wraca do ciepłego domu, ciepłej pościeli i ciepłe grzane wino po dniu na mroźnym powietrzu:) Jeszcze przed tym, jak się pogrążymy w śniegu, życzę Wam i sobie cudownej zimy tego roku!:) I wrzucam kilka wspomnień na zachętę...

Tatry Słowackie zimą 2007 roku
















Droga w Tatrach
Zasypany Beskid Sądecki- 2007


Zawieja
Szlak na Przehybę w Beskidzie Sądeckim
Widoki z Radziejowej
Maks w Alpach
Obiad z widokiem na Matterhorn
PYCHA!!!
Zasypany świat (i znak)

Na Kasprowym Wierchu, 2009 rok

Tak wieje tylko w Bieszczadach!

Na Małej Rawce
Szwajcarska wioska zimą
















Sexi mamuśka na spacerze:) nad brzegiem Dunajca

Na podwórku- Beskid Sądecki

Obsługa mapy przydatna od najmłodszych lat

Kurcze pieczone- król polowych dań

Bywa grząsko;)
I trzeba sobie jakoś z tym radzić...
Słońce i śnieg- duet doskonały
Rzeka Poprad zimą
Gdy brak sanek, wystarczą mocne spodnie i silne cztery litery
Roślinny dziw na Babiej Górze
Widoki widokami, ale w gruncie rzeczy chodzi nam tylko o radochę!!!


6 komentarzy:

  1. aaaaaale super!!! i post i zdjęcia! Wiesz co...my to się musimy kiedyś razem w góry wybrać!

    ps. nie odpisałam pod tamtym postem, ale widziałam Twój komentarz, więc piszę: niestety, nie znamy się osobiście. Olimpia- tak mam na drugie. I nie jestem z Nowego Sącza....mieszkam bliżej niż możesz przypuszczać ;D Suma sumaru liczę, że kiedyś spotkamy się gdzieś przypadkiem...czy to w Polsce czy we Włoszech ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha:) To nie to, żebym robiła jakieś prywatne dochodzenie:) Ale raz poznałam właśnie Olimpię, serio:) Na obozie dzieciaków z Nowego Sącza, stąd to skojarzenie... No i przecież tyle o tych terenach pisałaś...Na żywo mogłam się przenieść w moje rodzinne strony!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wczoraj znowu napisałam o "Twoich stronach"...myślę, że Ci się spodoba ;)) no i jeszcze raz dodam, że mieszkam bliżej niż możesz przypuszczać- ale świat jest mały ;)) Jak kiedyś będziesz w Polsce to napisz mi- może razem gdzieś powędrujemy, albo chociaż na kawę się umówimy....a kawa na Kordowcu to już było by ekstra! ;D

      Usuń
    2. Tajemnicze to miejsce zamieszkania- jak tak piszesz, to wydaje mi się, że może w CH mieszkasz?:) W Polsce powinnam być na Wielkanoc i na pewno napiszę, bo mnie ta ciekawość zżera, hehe;)

      Usuń
  3. Świetnie opowiadasz, wypady super! Tylko pozazdrościć. Z mężem dopiero zaczynamy podróże, ale góry (jak się niedawno przekonaliśmy) są tym co kochamy najbardziej! Planujemy dłuższy wyjazd do Szwajcarii za rok, poleciłabyś coś szczególnie?
    Zapraszam też do mnie: http://krokodprzygody.blogspot.de/
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć:) Chętnie zajrzę w wolnym czasie. My również zdecydowanie preferujemy góry! Co do Szwajcarii to poleciłabym właśnie kanton Valais, a także Grison ( w pierwszym są najwyższe, a w drugim- najbardziej dzikie góry). Tras znajdzie się pod dostatkiem dla każdego! Jeśli masz jakiekolwiek pytania- pisz na maila, bo coraz rzadziej zaglądam na tego bloga (formalnie przestał istnieć, bo nie mieszkamy już w Szwajcarii). Zapraszam Cię też serdecznie na naszą nową stronę: thetravelingtree.com.pl, gdzie piszemy na żywo z podróży przez Amerykę Środkową i Południową, w której jesteśmy od 10. dni:) Całusy z Meksyku!

      Usuń