Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

czwartek, 27 grudnia 2012

Singielka w podróży

Byłam w Polsce na Święta...
Plan dość szalony, bo miałam jedynie pięć dni wolnego w pracy, ale w końcu wsiedliśmy w samochód i pojechali hen... W szwajcarskim domu nie zdążyłam nawet ubrać do końca choinki, a teraz się zastanawiam, czy jak pójdę dziś do sklepu i będę wybierać ozdoby, to nie wyjdzie to trochę głupio...
Tak czy owak jestem w domu sama, moi chłopcy zostali w Polsce, żeby się wybyczyć, toteż stałam się chcąc nie chcąc podróżującą singielką...
Generalnie świat wydawał mi się prosty do przejechania... Nie boję się bardzo nowych kontynentów, ani tego, że nie wiem gdzie spędzę kolejną noc... Nie boję, pod warunkiem, że...nie jestem SAMA!
Po Wigilii mocna męska ekipa ( mąż, jego brat i dwóch kolegów brata) odwiozła mnie  na lotnisko do Warszawy. Na miejscu byłam o czwartej rano, samolot miałam o dziewiątej. Siedziałam więc sobie popijając wodę i czytając pierdoły z gazet od siostry męża. Wyleciałam w końcu i tuż przed południem dotarłam do Mediolanu... W samolocie zapoznałam się z pewną Tatianą, Ukrainką, co jechała do swego ukochanego Włocha... Tatiana była lekko zdezorientowana, pytała gdzie się wsiada na pokład, a potem, gdzie jest jej bagaż, gdzie kontrola paszportowa itp. Cóż, dobrze trafiła! Na najwspanialszą specjalistkę, wszak! No więc jej tłumaczyłam z lekkim uśmiechem, opiekowałam się nią, aż wpadła w ramiona swego chłopaka...I tu profesjonalizm mój się zakończył:)
Po pierwsze na dworze siąpiło i złapał mnie niewypowiedziany strach przed jazdą okazją, którą wcześniej zakładałam. Podeszłam do okienka informacji zapytać o autobus do Galaratte, miasteczka odległego o jakieś 14 kilometrów od lotniska Malpensa. Z tamtejszej stacji kolejowej można już dostać się pociągiem w kierunku szwajcarskim, pociąg był o 13.25. Pani w okienku oznajmiła mi jednak, że autobusy nie jeżdżą z powodu Świąt!!! Odwróciłam się w kierunku Tatiany, ale ta była mocno zajęta uściskami, i wtedy zrobiłam jeden z najczęściej popełnianych przeze mnie błędów mówiąc w duchu: ,,Poradzę sobie sama!"... Myślę, że jej chłopak mógłby spokojnie podrzucić mnie do Galaratte, ale uparłam się i poszłam na pociąg... Odjeżdżał o 13.50... Nie zdążyłam więc na pierwsze połączenie do Szwajcarii... W Galaratte weszłam do przydworcowego baru ( otwartego na szczęście!) i zamówiłam kawę oraz kanapkę... Już po chwili szły w moim kierunku niesione na rękach kelnerki, dwie kawy i dwa sandwiche:) Wyjaśniłam, że tyle to aż nie zjem, ale kofeinowy napój chętnie zatrzymam ( już wówczas byłam skrajnie zmęczona). Po półtory godziny przyjechał mój pociąg, tym razem do Domodossoli, ostatniej większej miejscowości przed granicą. Postanowiłam sobie twardo, aby nie zmrużyć oka, gdyż miałam przy sobie kasę, paszport i inne dokumenty, a nawet laptopa, jednak w obliczu braku snu nie ma mocnych- nawet nie wiem kiedy przysnęłam i obudziłam się dopiero na miejscu, po ponad godzinnej jeździe... Wysiadłam, wyszłam na deszcz, moja głowa powoli zaczynała dopominać się o porządne łóżko, a tymczasem nie byłam nawet w docelowym kraju... W kolejnym przydworcowym barze zamówiłam herbatę ( ileż można z tę kofeiną), ucięłam pogawędkę po francusku z Włochem pracującym na dworcu i po godzinnym oczekiwaniu wsiadłam w pociąg do Brig. Stamtąd na szczęście było już szybko i sprawnie- pod nos zajechał pociąg do Sion, a potem autobus do Saviese... Wróciłam z powiekami, które przysłaniały mi już ponad połowę oka, z promieniującym bólem głowy, rzuciłam się w wyrko i tak padłam:)
A w domu...cisza. Robię dokładne porządki i nikt mi nie bałagani...
Gotuję coś tam ( mało i zdrowo) i nikt nie wybrzydza...
Mogę sobie udekorować niedokończoną choinkę i usiąść przed nią sama. Samiutka jak palec.
Czy to tylko moje spaczone wrażenia, czy tez życie bez rodziny jest naprawdę tak cholernie nudne?
Teraz z rozrzewnieniem wspominam nawet nasze hardcorowe poranki przed praca i przedszkolem, kiedy to muszę wszystkich budzić i wszystkim ( z grubsza) się zająć...Teraz wstaję sobie na lajcie, delektuję się poranną kawką, ale to wszystko takie nudne:)
Ktoś mi poradził: wypoczywaj sobie, korzystaj ze spokoju...No, ale ileż można wypoczywać!  Mnie wystarczy w zupełności tyle, co przypada na noc. Ponadto są zakupy, spotkania z koleżankami, bieganie, pisanie zaległych relacji, kurs francuskiego, internet, filmy, książki...Ale to wszystko, po krótkim czasie, zieje nudą... Dopiero w obliczu samotnych dwóch tygodni zdaję sobie sprawę, jak fantastyczna jest moja rodzinka:) I w życiu nie mogłabym być podróżującą czy też osiadłą singielką...

2 komentarze:

  1. o kurcze!! a wisz, że ja miałam święta spędzać właśnie w Domodossoli! Bo tam mieszkają moi przyjaciele. Niestety w tym roku nie udało nam się wyrwać (praca i pieniądze), ale w następnym nie odpuszczę ;) Tak więc gdybyś za rok planowała taaakie wojaże to musisz wcześniej napisać, coby chętni mogli się zgłosić do posiedzenia z Tobą na jakiejś włoskiej kawie ;D

    Pozdrawiam cieplutko :))

    a i masz rację...samej w domu strasznie smutno, niestety coś o tym wiem :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale zbieg okoliczności! Ja mam tam naprawdę blisko:) W takim razie w przyszłym roku zajrzyj może i w szwajcarskie Alpy:) ( może być i włoska kawa, choć na razie dość jej już mam;)

    OdpowiedzUsuń