Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

wtorek, 31 lipca 2012

W ostatni weekend( a był to weekend deszczowy i pochmurny, jak zresztą kilka innych z rzędu go poprzedzających), trzymając się mej nowej zasady spędzania każdej możliwej chwili w gronie rodzinnym oraz innej, polegającej na dokładnym poznaniu terytorium wroga (hehe), pojechałam na wyścigi samochodowe;P
Ludzie! Moi dwaj domownicy potrafią godzinami gapić się w filmy z samochodami w roli głównej na youtubie, a dla mnie mógłby być to rodzaj najcięższej z tortur... A jednak postanowiłam spróbować...
W sobotę pracowałam, więc poszli na wyścigi we dwóch; wrócili jedynie na obiad, umorusani, szczęśliwi i wyprzedzający się w relacjonowaniu czegóż to tam nie widzieli! A potem odjechali z piskiem opon naszym ledwo żywym samochodem sportowym(!)- Maks z przodu(!!!)
W niedzielę wszyscy mieliśmy wolne, więc w boleściach niedospanego poranka, gdy za oknem mżyło tak przyjemnie, zerwaliśmy się bez śniadania, aby zdążyć na pierwszy wyścig (siódma piętnaście).
Na miejscu zasiedliśmy na trawie, w deszczu, pod okryciem z parasola i ortalionowych kurtek, spoglądaliśmy na przemykające bryki, jedząc chleb z serem i szynką, przepijając go ciepłą herbata i kawą z termosów. A jednak! Pierwsze odgłosy ryczących silników zwabiały nawet nieosłuchane w temacie ucho, toteż biegłam na przełaj przez łąki i lasy, aby zobaczyć coś więcej. Ale potem...gdy jeden wyścig przechodził w drugi, było ich po trzy dla każdej z klasy pojazdów, a tychże wyliczyliśmy wedle otrzymanego przewodnika, jakieś trzysta z hakiem, trochę się nudziło....
Do dziś temat wyścigów jest u nas na tapecie, drogą skypową zachwycają się nimi i dalsi członkowie rodziny, planując już wizyte na przyszły rok, a ja z setki zdjęć wybieram kilka najładniejszych:) Który z nich był najszybszy- nie pytajcie, bo mi się już od nich w głowie pomieszało:)





A to jest auto hit w oczach Maksymilianka: nazywa się Ford Sierra Cosworth i takie właśnie mam mu sprawić na urodziny, gdy urośnie:)


Niegasnąca fascynacja:P



Grunt, że tym razem rekord toru został pobity, a maksymalna prędkość dobiła do ponad dwustu kilometrów na godzinę ( to tor w górach, pod górę, z wieloma zakrętami i skalnymi ścianami).
Pod koniec dnia, pełni niezatartych wrażeń i z wilczym apetytem,  wróciliśmy na swoje. Wyciągnęliśmy grę planszową i usadowiliśmy się na świeżym powietrzu. Maksa wynajęliśmy jako układającego planszę ( gra należy do typowo pamięciowych, polega na zapamiętywaniu położenia skarbów ukrytych pod piramidami). On tymczasem nie tyle chciał wykonywać żmudną robotę, co pograć....I pograliśmy...Usuwając wszystkie abstrakcyjne zasady, np większą ilość punktów w zależności od wylosowanej karty. Co się stało? Ano, nasz syn ograł nas swych rodziców!!! Szybciutko zapamiętywał co gdzie było ukryte, i jak się tam dostać nie zahaczając o inny ze skarbów. Podpowiadał nam wyśmienicie! Z początku chcieliśmy dać mu fory, ale potem nie było takiej potrzeby, bo po prostu był z nas wszystkich najlepszy! Byłam w zdrowym szoku, bo na pudełku napisali, że gra jest od ośmiu lat....Zadziwiły mnie jego zdolności do uczenia i pomyślałam, że teraz nie ma co się dziwić czemu mówi po francusku z akcentem lepszym niż mama, babcia, ciocia i wszystkie romanistki w rodzinie razem wzięte:)
A na koniec link do filmiku o mej ulubionej tematyce, a co!!!
http://www.youtube.com/watch?v=ur12UntPHfI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz