Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 27 lutego 2012

Wycieczka, że hej!

W Alpach można już poczuć wiosnę. Słońce dotyka połaci śniegu, które nie mają siły stawiać mu oporu. Wieczorami nie chcę się zostawać w domu, bo powietrze jest już tak cudownie ciepłe. I te śpiewające ptaki wokoło! Ja wiem, że do prawdziwej, zielonej, rozkwitłej wiosny jeszcze daleko, ale nie mogę powstrzymać radości, że oto już koniec mrozów! Miejmy nadzieję...;)
Ponieważ pogoda rozpieszcza nas ostatnimi czasy, postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę w góry na całe dwa dni, które łączyłaby noc spędzona na dużej wysokości, w górskim schronisku. Tym razem padło na włoską stronę Alp- mieliśmy udać się przez przełęcz Simplon Pass ( jedna z niewielu, gdzie przejazd drogą pozostaje otwarty) aż do miejscowości Cervinia we Włoszech, która to leży dokładnie naprzeciw słynnego szwajcarskiego Zermattu, i  z której doskonale widać szczyt Cervino i Matterhorn.
Wyjechaliśmy z domu dość wcześnie, bo  już o siódmej rano. Nie przewidzieliśmy jednak, że trasa naokoło,wiodąca małymi, bocznymi drogami i środkami okolicznych miasteczek, z których wyjazd był na tyle kiepsko oznaczony, że gubiliśmy się chyba ze trzy razy, zabierze nam w sumie ponad siedem godzin...Zmęczeni przybyliśmy na miejsce około piętnastej, okolice wioski spowiły ciężkie chmury, nie było widać nawet pierwszej stacji kolejki wyjeżdżającej  pod schronisko, a co dopiero spektakularnych szczytów, a na dodatek wiało i lało:)
Oj, przeżyliśmy w naszym aucie ciężki kryzys. No bo co teraz? Nie ma sensu wyjeżdżać na górę i spać we mgle... W  biurze informacji oznajmili nam, że warunki raczej nie zmienią się do jutra rana... Powrót do domu  też nie wchodził w grę, bo to oznaczałoby kolejnych siedem godzin przez włoskie wsie i miasteczka... Cały dzień towarzyszyła nam piękna pogoda, wychodziliśmy tankować samochód w podkoszulkach, Alpy również prezentowały się pięknie w promieniach słońca, tylko ten jeden cholerny kawałek przykryły chmury... W każdej sprawdzonej przez nas wcześniej prognozie pogody ani słówkiem nie wspominali o takiej możliwości, jednak  w końcu to wysokie góry, które bywają kapryśne i zmienne. Przy okazji wspomnę jeszcze, że na wyjście do innego schroniska, było już o wiele za późno. Ostatecznie postanowiliśmy jechać tam, gdzie świeciło słońce, a mianowicie w stronę parku narodowego Gran Paradisso.
Wybraliśmy jedną ze słabo zabudowanych dróg, u zakończenia której na naszej mapie rysował się camping. Pomyśleliśmy, że może będą mieć na stanie takie turystyczne domki, albo że może trafimy na schronisko górskie położone pięć minut od głównej drogi. Jechaliśmy wzdłuż doliny Valsavarenche, gdzie co jakiś czas naszym oczom ukazywały się maleńkie, stare wioski skupione u brzegu rzeki. Wiele domów było tu doszczętnie zrujnowanych, ale miało to wszystko swój urok; przede wszystkim dało się odczuć dzikość górskich rejonów, co w warunkach szwajcarskich jest właściwie nie do wykonania. Na dodatek oświetlało nam drogę zachodzące słońce, i tak mknęliśmy sobie beztrosko, aż do końca drogi, mijając po drodze pozamykane na trzy spusty campingi i pola namiotowe. U kresu drogi natrafiliśmy na opustoszały hotel, do schroniska było stamtąd jeszcze dwie godziny marszu pod górkę, w międzyczasie natomiast zaczęło już zmierzchać. Na hotel oczywiście nie mieliśmy kasy, bo wymieniliśmy tylko tyle euro, żeby starczyło na schronisko. Obok nas na parkingu w przytulnym campervanie siedziała jakaś rodzinka narciarzy. Ach, jakże chieliśmy w tym momencie mieć takie autko na wyposażeniu!
Niestety, pozostawał nam tylko nasz mały wóz. I pomimo wszelkich niepowodzeń tego dnia, jego końcówka okazała się całkiem przyjemna; układaliśmy się do snu w ciepłych śpiworach, popijając ciepłą herbatkę, przyglądając się wysokim górom i gwieździstemu niebu na ciepłym, wiosennym powietrzu:)
...Co jednak nie przeszkodziło, aby rano obudzić się w stanie totalnego zmęczenia z nosami czerwonymi z zimna:)
Mimo wszystko,postanowiliśmy jednak wykrzesać z siebie trochę energii i poszliśmy na spacer doliną Val di Cogne. I tu wiosna dała czadu, obudziła nas do końca, dodała gratisowej energii do maszerowania i mnóstwo chęci do życia....
Pocztówki z wycieczki

Wodospad w trakcie odmarzania





A potem wróciliśmy do domu olewając siedem godzin drogi, przez płatny tunel Saint Bernard, co zabrało nam może półtorej godzinki....
W tym tygodniu szykuje się nam wyjazd czterodniowy. Ciekawa jestem, co wykombinujemy tym razem;p?

4 komentarze:

  1. Fajna wycieczka ;) Ja też już nie mogę usiedzieć w miejscu, chociaż u nas ta pogoda dziwna... i Jerzu znów ma katar. Mam nadzieję że do weekendu mu przejdzie i może się wybierzemy w jedyne polskie góry typu alpejskiego. A przynajmniej w miejsce, skąd je dobrze widać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas teraz odwilż na całego i grypa ostro atakuje. Ale mam nadzieję, że nam odpuści ( choć chyba jako jedyne okazy w lokalnej społeczności nie zrobiliśmy szczepień). A co do pogody to okazało się, że mieszkamy w najlepiej nasłonecznionym rejonie Szwajcarii. To niesamowite, ale każdego dnia jest tu słońce. Zauważyłam to dopiero, gdy podczas ostatniego wyjazdu do Polski przypomniałam sobie, jak często zachmurzony jest nasz kraj...

      Usuń
  2. kurcze Włóczykijko normalnie jak patrzę na te góry to aż dech w piersiach zamiera! ślicznie tam jest!

    i nowe Twoje tło na blogu super! Wiesz ja się szykuję, żeby kiedyś sfotografować graffiti w Sączu, bo niektóre są naprawdę dziełem sztuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem:) Mnie się zwłaszcza podobają te na Wojska Polskiego. Mój mąż robił na ich tle sesję ślubna mojej siostry i szwagra:) Fajny to dało efekt- taki dekadencki ( oni z papierosami w ustach,a w tyle nowoczesne malowidła)
      Co do piękności Alp- to ponawiam raz jeszcze zaproszenie:) Masz ochotę zobaczyć je na żywo- wpadaj kiedyś do Szwajcarii:) Musimy tylko znaleźć nowe mieszkanie, a potem będę zapraszać gości z coach surfingu i żyć pełnią życia, hehehe:)

      Usuń