Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

wtorek, 10 września 2013

Pożegnanie z Babcią

Wydawało mi się, że nie mogę nic napisać. Ale i nie napisać nie da rady. Bo tak to jest w życiu, że trzeba przejść przez wszystko- i strach,i ból, i szczęście... Jasne, uśmiecham się nadal. Czasem nawet czuję tę szaleńczą radość życia, która pozwala spojrzeć na nie z miłością. Tyle pomysłów! Tyle marzeń do spełnienia!Ale kiedy zapada wieczór i nie ma wokół mnie nikogo, myślę o Babci i ogromna pustka zdaje się wżynać mi w serce, jakby nic nigdy nie mogło jej już zatrzymać i wymazać.
Tutaj zwykło się mówić :,,C'est la vie" Tak to już jest. Cóż my możemy począć, bezradne robaczki? Ale sęk w tym, żeby mieć tę pewność, ten spokój...że ta cichutka mała Osóbka na trzecim piętrze bloku w Krakowie przy Wielkotyrnowskiej, która już przecież niemal nie wychodziła z mieszkania, jest TERAZ GDZIEŚ. Że jej życie było ważne i niezastąpione.
Tylko o tę pewność mi chodzi. Jak krucha jest moja wiara, jak bardzo się modlę, żeby była wielka, bo przecież jeszcze niejedna strata najbliższych sercu osób czeka mnie w życiu. Nie to, żebym miała popaść zaraz w depresję, ale, właśnie...C'est la vie.
Kiedy byłam mała, jeździłam z Babcią na wakacje. To dziadkowie pierwszy raz pokazali mi Bałtyk. Dziadek uczył pływać i czytać, rozwiązywał wszystkie zadania z wszelkich dziedzin. A Babcia obdarzyła tym, czego każdemu dziecku potrzeba jak tlenu- bezwarunkową akceptacją. Nigdy nie karała mnie, ani nie nagradzała. Lubiła mnie, zabierała ze sobą dosłownie wszędzie jak największy skarb, a nie nieznośną przylepkę, za jaką się nieraz postrzega małe dzieci. A jednak to nie było zwykłe rozpieszczanie. Ja nie buntowałam się w domu babci, co często zdarzało mi się u rodziców. Kochałyśmy się nad życie. Ona opowiadała mi bajki na dobranoc, głaskała po głowie. Nawet, gdy byłam już dorosła, akceptowała mnie nadal. Wszystkie moje decyzje, choć niektóre nie były łatwe. Pamiętam, jak kiedyś wracając z Woodstocku, przyjechałyśmy do niej z przyjaciółką o drugiej w nocy. Zobaczywszy nasze czarne od kurzu nogi, poleciła nam czekać w korytarzu, aż jedna wyjdzie z łazienki. I służyła z gościną, zawsze. Pościel tak świeżo tam pachniała, a obiad był zawsze dwudaniowy. Babcia zajmowała się moim synkiem, gdy miał dwa i pół miesiąca, a ja wróciłam na studia. I przez kolejny akademicki rok, gdy pracowałam i uczyłam się jednocześnie. Trudno mi było wyobrazić sobie kogoś, kto zająłby się nim lepiej i z większą miłością. Ona tyle z siebie dawała, nie oczekując niczego w zamian. Zawsze mogłam liczyć na babcię. Znali ją wszyscy moi znajomi ze studiów. Mariusz uwielbiał przychodzić do mnie na obiad ( bo mieszkałam na studiach trzy lata z dziadkami), bo mógł zjeść niczym szlachta, zważywszy na jego pozycję biednego studenta, jakim wtedy był.
A teraz mieszkanie jest puste. Przeraźliwie puste. I całe to życie, które tak ściśle przylgnęło do Jej Osoby we mnie, też stoi puste i złamane.
Tyle, że myślę właściwie trochę tylko o sobie. Babcia cierpiała. Miała złamany kręgosłup i nie było innej ulgi, jak tylko śmierć. Dni dzieciństwa, studiów, a nawet dni mojego mieszkania w Polsce, dawno już minęły. I tak gdybam sobie, że przecież żałuję samej siebie, moich wspomnień, mojej wielkiej straty.
Mariusz powiedział mi, żebym zapytała samą siebie, co mogę zrobić dla Babci? Teraz, zaraz... Tylko to może pozwolić mi się oderwać od tego okrutnego bólu.
Wczoraj znów płakałam do poduszki, a potem śniłam surrealistyczny sen, o jakichś ucieczkach przez busz, o ludziach, których znam, ale którzy siebie nawzajem prawa znać nie mieli, w dodatku wszystko tam było jednym pomieszaniem z poplątaniem, aby na końcu przenieść mnie do mieszkania Babci. Sen był tak bardzo realny. Próbowałam zaświecić światło w małym pokoju, ale to mi się nie udało. Próbowałam odczytać smsa na podświetlonym ekranie komórki- bezskutecznie. Przeszłam do sypialni, spał tam Mariusz. Spojrzałam w kierunku kuchni naprzeciw mnie. Miałam we śnie świadomość, że Babci już z nami nie ma, ale zobaczyłam Ją w półmroku, jak siedzi na taboreciku, gdzie siedziała zawsze, podczas naszych rozmów nieraz o bladym świcie. Zawołałam ile tylko sił w płucach:,,Babciu! Babciu! Kochana Moja!", a potem do Mariusza, żeby się obudził. I zbudziłam się sama, ciesząc się w myślach, że mi się przyśniła.
Myślę, że moja Babcia potrzebuje teraz modlitwy. Jej twarz miała wyraz cierpienia...Dlatego w ogóle o tym piszę, żebyście wspomnieli na Nią u Boga.
Moja wiara nie jest silna, mam masę wątpliwości, ale fakt, że po prostu może Jej teraz nie być, że się rozpłynęła w powietrzu i wszystko to było nic nie warte, przemawia do mnie dużo słabiej niż przekonanie, że musi istnieć życie wieczne. Choć, gdyby moi szwajcarscy znajomi przeczytali co ja tutaj wypisuję, to by mnie wysłali na wizytę u psychiatry:)

3 komentarze:

  1. Proszę przyjąć serdeczne wyrazy współczucia.
    Na emigracji strata bliskiej osoby jest jeszcze bardziej odczuwalna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Elu:) Masz rację z tę emigracją- tak bardzo żałuję, że nie widziałyśmy się w tych ostatnich momentach. Z drugiej strony, to przecież niemożliwe, żebyśmy nie spotkały się już nigdy...:)

      Usuń
  2. W tym momencie płaczę z Tobą.
    Bardzo mnie porusza to, jak o niej piszesz. Chciałabym umieć tak kochać, jak ona kochała Ciebie. I tą opowieścią odpowiedziałaś na to, czy jej życie było ważne i niezastąpione.
    Bardzo głęboko wierzę, że "Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych". Dziś Zaduszki, będę pamiętać i o Twojej Babci.

    OdpowiedzUsuń