Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

piątek, 7 czerwca 2013

La Sicilia:)

W zeszłym tygodniu wykroiliśmy sobie razem pięć dni wolnego. Dla ścisłości cztery i pół. W środę miałam wolne, obudził mnie wicher i deszcz, temperatura na zewnątrz przejmowała do szpiku kości. Poprzedniego wieczoru zastanawialiśmy się:gdzie uderzać? Wyglądało na to, że zimno jest wszędzie, nawet w Hiszpanii i na Korsyce. Do pierwszej popołudniu, gdy wrócił Mariusz, a zaraz po nim miał przyjechać gotowy już do wyjazdu znajomy ze swym synkiem, u mnie wszystko było w proszku: bagaże leżały porozwalane, pranie wirowało w pralce, a podłoga błagała o odkurzenie. W dodatku darliśmy koty o zapodziany gdzieś w tym wszystkim rachunek Miałam wszelkie paskudne objawy PMS-u, nie mogłam na niczym się skoncentrować, wywaliłam moje rzeczy na łóżko stwierdzając, że nigdzie nie jadę ( a w myślach jechałam sobie TGV do Paryża, bo pozostanie w domu na tyle czasu, samą, w dodatku po uprzednio zaplanowanym i dopieszczanym w głowie- wolnym,skończyłoby się zapewne depresją). W końcu nadjechał znajomy, zrobił nam obiad z porozrzucanych tu i ówdzie składników pierwszych (nie żartuję!), wrzuciłam moje rzeczy do plecaka i wyjechaliśmy...
 Jechaliśmy tak gdzieś do trzeciej w nocy, po czym rozbiliśmy się obok stacji benzynowej gdzieś między Rzymem a Neapolem:)
Nad ranem kontynuowaliśmy podróż, aby dotrzeć do celu naszej wyprawy-na Sycylię.
Po drodze mijaliśmy Neapol, podziwialiśmy Wezuwiusza, a także zapuściliśmy się bocznymi dróżkami nad piękne, poszarpane wybrzeże...
Morze z Wezuwiuszem w tle






Polskie klimaty

Pod wieczór drugiego dnia naszej wyprawy załadowaliśmy się wreszcie na prom łączący kontynent z wyspą. Morski wiatr wiał nam prosto w twarz, wpatrywaliśmy się w uderzające o statek fale i podglądaliśmy życie toczące się po tej i tamtej stronie.




Zjechawszy z promowego podestu, dostaliśmy się w sam środek miasta Messina, zjedliśmy w maleńkim fast-foodzie tamtejsze specjały: stożki w bułce tartej, w środku których był gulasz z warzywami, smażone w głębokim oleju i placki -zawijańce z mozarellą i szpinakiem. Gdy uczta się zakończyła, było już dawno po zmroku, toteż postanowiliśmy czym prędzej poszukać miejsca pod namiot...Znaleźliśmy takie na jednej z plaż, kolega z synkiem rozłożyli się wygodnie na złożonych fotelach ich ,,kombiaka", a my na samych karimatach, pod gołym niebem, otoczeni szumem fal i, od czasu do czasu, zimnym podmuchem wiatru dobiegającym znad morza. O wschodzie słońca zwinęliśmy nasze obozowisko, by udać się w kierunku groźnej góry położonej we wschodniej części wyspy...
Wschód słońca nad morzem- czyż istnieje piękniejszy widok na tym świecie?
 Wulkan Etna, który gotuje się w środku i wybucha od czasu do czasu po dziś dzień, jest wysoki na 3340 m n.p.m. Można wyjechać nań kolejką do wysokości ok 2500 m.n.p.m, co też uczyniliśmy. Nie zaopatrzyliśmy się natomiast w bilety ,,zjazdowe", chcąc zadośćuczynić nieco naszym zmęczonym długą podróżą nogom i pozwolić im nieco się rozciągnąć.
Na samej górze wiało nieznośnie. Tu i ówdzie leżały połacie nietopniejącego śniegu. Cóż, aby zobaczyć coś więcej, trzeba było mimo chłodu, ruszyć w drogę. Krajobraz wokół , jak to na wulkan przystało, straszył kompletnym brakiem życia. Wszędzie widzieliśmy czarne warstwy lawy- tej świeższej i nieco starszej. Oprócz tego stożki i kratery i ciekawe skały uformowane przez tę zatrważającą siłę natury.



Po krótkim, może półgodzinnym marszu, zmarzłam na dobre. Miałam na sobie tylko polar i czułam na plecach każdy powiew silnego wiatru. Postanowiłam, że wracam do schroniska przy kolejce linowej. Mój potomek pomknął za mną, choć dotychczas maszerował bez cienia skargi. Trzej starsi faceci poszli dalej:) My tymczasem wypiliśmy pokrzepiającą ciepłą herbatę, a potem wtulaliśmy się w siebie, nieźle przemarznięci. Widoków z wyższych partii można im pozazdrościć, ale od czego jest aparat? Tym sposobem i ja podglądnęłam nieco wyższych części Enty:)




 W drodze powrotnej, słońce nieco się rozochociło, a wiatr zesłabł, także około godzinna wędrówka do samochodu, okazała się całkiem przyjemna.
Tymczasem zapragnęliśmy wreszcie skorzystać z uroków plaży, zaopatrzywszy się w przenośnego grilla, zapas piersi z kurczaka, oliwek, grzybów i suszono-marynowanych pomidorów, znaleźliśmy miejsce na odludnej plaży i urządziliśmy sobie mały piknik. W końcu zanurzyliśmy się też we wodzie, odświeżając się po raz pierwszy od wyjazdu:) Morska piana wkrótce zmieszała się z tę pochodząca z szamponu i żelu do mycia, a ja przebrawszy się w lekką sukienkę, poczułam się jak nowo narodzona. Jak za starych dobrych czasów, w których nie ma pracy ani stabilności, jest tylko wolność i dobra zabawa (no dobra, nie tak do końca, bo studia w końcu tez były...). Dopiero tego dnia poczułam urok całej naszej wyprawy i nie chciałam zbyt szybko z niej powracać...
Wieczorem pojechaliśmy do najbliższego miasta sprawdzić połączenia promowe na Lazurowe Wybrzeże, nie byliśmy jeszcze pewni jakim sposobem wrócimy do domu, lądowym czy wodnym. Promy do Francji nie pływały, a te na północ Włoch były zdecydowanie nieatrakcyjne cenowo, więc pozostało nam wracać samochodem.
Tego wieczora znaleźliśmy nocleg na plaży w otoczeniu kilku campervanów i głośnej hotelowej dyskoteki. Przy okazji zakopaliśmy się też głęboko w piasku, nad ranem na szczęście przechodził obok nas pan będący w posiadaniu jeepa, który wyciągnął nas z opresji przy uzyciu grubej liny.
Kolejny ciepły poranek nad morzem był po prostu urzekający. Zostaliśmy tu na śniadanie i wspaniałe byczenie się do ...ósmej trzydzieści rano...





Nacieszyliśmy się morzem wystarczająco długo, by wsiąść na powrót w samochód i pojechać do jeziora, które mrugało do nas zachęcającym błękitem z dołu, gdy byliśmy na Etnie. Niestety, nie prowadziła doń żadna droga, więc podziwialiśmy je jedynie z odległości. Potem, przez łańcuchy górskie, zupełnie suche po wschodniej i nieco bardziej zazielenione, po północnej stronie, dotarliśmy na północne wybrzeże Sycylii. Po drodze podziwialiśmy widoki, aby w końcu dać się ochłodzić potężnym falom ( o pływaniu nie było tu mowy) na jednej z plaż.
Kamienne miasteczko napotkane gdzieś po drodze

Toń morza-piękna, co?






Popołudniu czas nam było ruszać w drogę powrotną. Wsiedliśmy z powrotem na prom, w Reggio di Calabra, pierwszym miasteczku po stronie ,,kontynentu", zjedliśmy kolację i pojechaliśmy z powrotem przez całe Włochy w stronę Szwajcarii. Kolejną noc kierowcy spędzili za kółkiem, a po części na parkingu ( gdy Red Bulle przestały już działać). W ciągu dnia skoczyliśmy jeszcze raz na plażę, popływaliśmy ile się dało, i znów wsiedliśmy do auta. Okazało się, że poprzedniej nocy odpadła nam tablica rejestracyjna z przodu, także zstąpiliśmy ją kawałkiem tektury:) Zgubiliśmy poza tym korek od wlewu do baku...Szwajcarscy celnicy na szczęście wpuścili nas do domu:) Na miejscu byliśmy około ósmej wieczorem, na szczęście i w Valais pogoda dopisuje, po długim weekendzie pełnym deszczu, mamy lato pełną gębą:)
Szkoda tylko, że nie ma tu w pobliżu morza...

8 komentarzy:

  1. Ale fajny wypad nad morze!
    Spanie na plaży bardzo mi się spodobało :) Musimy to też przetestować ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Co do spania na plaży- nie ma nic lepszego, niż kojący szum fal do snu. Z drugiej strony rankiem ma się piasek wszędzie, nawet w zębach;)

      Usuń
  2. Nie mogę czytać opisów tych Waszych szalonych wypraw ;) Ach, Włóczykije!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ja się muszę gdzieś ruszyć, chociaż na trochę i nie tak szalenie ;)

      Usuń
    2. A polskie morze?:) Teraz powinno być tam OK:)

      Usuń
  3. Wow! Wy to dopiero sobie jeździcie. Co za super wycieczka! Tylko pozazdrościć! :-)
    Ze Szwajcarii to jednak wszędzie bliżej... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to- wszędzie dość stąd blisko ( jeśli mówimy o Europie, rzecz jasna) a i Mediolan, z którego zwykle latamy, ma ciekawe promocje do dalszych zakątków świata:)

      Usuń