Tropem przemyśleń o kulturze pracy napoczętym przy okazji ostatniego postu, przypomniała mi się historyjka rodem ze szwajcarskiego podwórka. Pewnego razu podczas ,,narady" porannej wchodzi szefowa w złym humorze. Jej zły humor zawsze oznaczają wyłupione gałki oczne tudzież czerwone włosy sterczące jakoś tak wyraźniej niż zazwyczaj.
-Niemożliwe! Po prostu nie da się uwierzyć w wasze postępowanie czasami. Przychodzę w poniedziałek rano do pracy, widzę stertę worków na śmieci poukładanych obok moloka, na pewno z trzydzieści. Zaglądam do środka, a molok pusty!!! To, że ta pierwsza osoba położyła worek ,,obok", a nie ,,w", to już szczyt. Ale, że dwadzieścia dziewięć innych ją śledziło, nie zadając sobie najmniejszego trudu, by podnieść wieczko, tego już nie zrozumiem!!!
Hę, no cóż. W pierwszej chwili myślałam, że jaja sobie robi. Że to tak dla rozluźnienia atmosfery. Bo historia była dość śmieszna. Ale nie! Ona to tak z największą powagą, gdyby ktoś wówczas parsknął śmiechem, zostałby z pewnością stracony... Potem to samo, słowo w słowo, zapisała w kajecie ,,ważnych informacji" .
Cóż, wyjaśnienie jest oczywiście banalne, jeśli zna się choć trochę psychologię. Gdzie to było? W podręczniku Zimbardo? Zrobili doświadczenie, w którym na sali był jeden nieświadomy eksperymentu osesek- student. Profesor pokazywał dwie linijki, jedną wyraźnie dłuższą od drugiej i pytał rzeszę, która dłuższa. Na co ,,podstawieni" wskazywali krótszą. Wbrew logice i własnemu instynktowi, wiedziony racją tłumu, biedny zieloniak również wybierał nieprawdę ( było kilka odwrotnych przypadków, ale naprawdę niewiele). Idziemy za tłumem, bo jesteśmy do tego psychologicznie uwarunkowani. Przenosząc się na przestrzeń wokół- molokową w małej górskiej wiosce Saviese, czegóż możemy się spodziewać? Podczas przerwy obiadowej zajęci tematem moloka po uszy, stwierdziliśmy zgodnie z innymi kolegami i koleżankami- niczego więcej! Każdy z nas, widząc kosze na zewnątrz uznałby, że molok pełny, i postawiłby je obok...
Tymczasem nie dalej jak wczoraj Mariusz mówi mi:
-A wiesz, że robili badania, w którym kraju na świecie najlepiej jest się dziś urodzić?
-No i?
-No i Szwajcaria była na pierwszym miejscu! Potem..............(wyleciało mi z pamięci, ale umiał ładnie tę listę przynajmniej do piątego miejsca). W każdym razie Kanady tam nie było.
W tym momencie poczułam jak mnie przykleszcza ten kraj z krzyżacką flagą. Słuchajcie, czy to nie najpiękniejsza muzyka dla uszu matki- Twój syn dorasta właśnie w kraju, w którym najlepiej się urodzić. Wow!
Poza tym kupiliśmy samochód ( na marginesie, ten gość od ostatniego przyjechał i wziął naszego poprzedniego rzęcha), którego rejestracja zupełnie nie wchodzi w rachubę w Polsce. Samochód- marzenie dla mojego męża. On podobnie jak ja wielu planów nie czyni, ale marzenia spełnia sobie skrupulatnie... Wczoraj więc stwierdził, że zostanie tu dłużej, z uwagi na samochód właśnie. Zresztą w Polsce, znając życie, pewno nie byłoby go stać nawet na zatankowanie go...
Zostać tu...Ok. Ale w sekrecie muszę wyznać, że nie cieszy mnie już praca, którą mam. Nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem. Nie uczę się w niej już niczego nowego, a wręcz przeraża mnie jej rutyna. Na myśl, że mam jutro pracować, po prostu mi się nie chcę. Jak jestem daleko, w Polsce czy gdzieś w podróży, nie tęsknię do niej. A chcę tu zaznaczyć, że ja ogólnie lubię pracować, mieć kontakt z ludźmi, coś robić. Byłam już w życiu i sprzątaczką, i kelnerką i jakby, chmmm, rolniczką (?), i generalnie zawsze pracowałam z uśmiechem. Teraz chyba dotyka mnie wypalenie zawodowe. Jeszcze w tej ciągłej atmosferze choroby, bezsilności i śmierci. Może o to w tym chodzi...
Poza tym u nas zima na nowo. Nie powiem, piękna jest, ale ponieważ właśnie zajmuję ręce opisem naszej podróży po Azji, to tęskni mi się za tamtą wolnością, za tym niesamowitym urokiem bycia w drodze, za niepewnością jutra, za upałem i ciepłą wodą, za szalonymi wieczorami...
Wiem, że tak się nie da. Nie możesz być permanentnie w podróży, bo kasa skończy ci się za pierwszym zakrętem. Grunt, to znaleźć ,,to coś" niepowtarzalnego i pięknego w zwykłej codzienności. Kiedyś cieszyła mnie poranna kawa, to, że wstałam jako jedyna w domu, krople rosy na żywopłocie, serio, takie rzeczy!
A dziś, bez mocnego zaangażowania w fajną pracę i bez korzeni w postaci rodziny, przyjaciół i miejsc pełnych głębokich wspomnień, trudno mi być do końca szczęśliwą w tym jakże pięknym kraju szczęśliwości number one:)
*Molok- to nic innego jak taki duży kosz na śmieci, lecz do naszego polskiego kontenera chyba mu jeszcze daleko, za co ręki nie dam uciąć, bo specjalistą nie jestem
-Niemożliwe! Po prostu nie da się uwierzyć w wasze postępowanie czasami. Przychodzę w poniedziałek rano do pracy, widzę stertę worków na śmieci poukładanych obok moloka, na pewno z trzydzieści. Zaglądam do środka, a molok pusty!!! To, że ta pierwsza osoba położyła worek ,,obok", a nie ,,w", to już szczyt. Ale, że dwadzieścia dziewięć innych ją śledziło, nie zadając sobie najmniejszego trudu, by podnieść wieczko, tego już nie zrozumiem!!!
Hę, no cóż. W pierwszej chwili myślałam, że jaja sobie robi. Że to tak dla rozluźnienia atmosfery. Bo historia była dość śmieszna. Ale nie! Ona to tak z największą powagą, gdyby ktoś wówczas parsknął śmiechem, zostałby z pewnością stracony... Potem to samo, słowo w słowo, zapisała w kajecie ,,ważnych informacji" .
Cóż, wyjaśnienie jest oczywiście banalne, jeśli zna się choć trochę psychologię. Gdzie to było? W podręczniku Zimbardo? Zrobili doświadczenie, w którym na sali był jeden nieświadomy eksperymentu osesek- student. Profesor pokazywał dwie linijki, jedną wyraźnie dłuższą od drugiej i pytał rzeszę, która dłuższa. Na co ,,podstawieni" wskazywali krótszą. Wbrew logice i własnemu instynktowi, wiedziony racją tłumu, biedny zieloniak również wybierał nieprawdę ( było kilka odwrotnych przypadków, ale naprawdę niewiele). Idziemy za tłumem, bo jesteśmy do tego psychologicznie uwarunkowani. Przenosząc się na przestrzeń wokół- molokową w małej górskiej wiosce Saviese, czegóż możemy się spodziewać? Podczas przerwy obiadowej zajęci tematem moloka po uszy, stwierdziliśmy zgodnie z innymi kolegami i koleżankami- niczego więcej! Każdy z nas, widząc kosze na zewnątrz uznałby, że molok pełny, i postawiłby je obok...
Źródło obrazka: internet (a jakże) |
-A wiesz, że robili badania, w którym kraju na świecie najlepiej jest się dziś urodzić?
-No i?
-No i Szwajcaria była na pierwszym miejscu! Potem..............(wyleciało mi z pamięci, ale umiał ładnie tę listę przynajmniej do piątego miejsca). W każdym razie Kanady tam nie było.
W tym momencie poczułam jak mnie przykleszcza ten kraj z krzyżacką flagą. Słuchajcie, czy to nie najpiękniejsza muzyka dla uszu matki- Twój syn dorasta właśnie w kraju, w którym najlepiej się urodzić. Wow!
Poza tym kupiliśmy samochód ( na marginesie, ten gość od ostatniego przyjechał i wziął naszego poprzedniego rzęcha), którego rejestracja zupełnie nie wchodzi w rachubę w Polsce. Samochód- marzenie dla mojego męża. On podobnie jak ja wielu planów nie czyni, ale marzenia spełnia sobie skrupulatnie... Wczoraj więc stwierdził, że zostanie tu dłużej, z uwagi na samochód właśnie. Zresztą w Polsce, znając życie, pewno nie byłoby go stać nawet na zatankowanie go...
Zostać tu...Ok. Ale w sekrecie muszę wyznać, że nie cieszy mnie już praca, którą mam. Nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem. Nie uczę się w niej już niczego nowego, a wręcz przeraża mnie jej rutyna. Na myśl, że mam jutro pracować, po prostu mi się nie chcę. Jak jestem daleko, w Polsce czy gdzieś w podróży, nie tęsknię do niej. A chcę tu zaznaczyć, że ja ogólnie lubię pracować, mieć kontakt z ludźmi, coś robić. Byłam już w życiu i sprzątaczką, i kelnerką i jakby, chmmm, rolniczką (?), i generalnie zawsze pracowałam z uśmiechem. Teraz chyba dotyka mnie wypalenie zawodowe. Jeszcze w tej ciągłej atmosferze choroby, bezsilności i śmierci. Może o to w tym chodzi...
Poza tym u nas zima na nowo. Nie powiem, piękna jest, ale ponieważ właśnie zajmuję ręce opisem naszej podróży po Azji, to tęskni mi się za tamtą wolnością, za tym niesamowitym urokiem bycia w drodze, za niepewnością jutra, za upałem i ciepłą wodą, za szalonymi wieczorami...
Wiem, że tak się nie da. Nie możesz być permanentnie w podróży, bo kasa skończy ci się za pierwszym zakrętem. Grunt, to znaleźć ,,to coś" niepowtarzalnego i pięknego w zwykłej codzienności. Kiedyś cieszyła mnie poranna kawa, to, że wstałam jako jedyna w domu, krople rosy na żywopłocie, serio, takie rzeczy!
A dziś, bez mocnego zaangażowania w fajną pracę i bez korzeni w postaci rodziny, przyjaciół i miejsc pełnych głębokich wspomnień, trudno mi być do końca szczęśliwą w tym jakże pięknym kraju szczęśliwości number one:)
*Molok- to nic innego jak taki duży kosz na śmieci, lecz do naszego polskiego kontenera chyba mu jeszcze daleko, za co ręki nie dam uciąć, bo specjalistą nie jestem
Czekam na opis wyprawy do Azji!
OdpowiedzUsuńRobi się, robi...Jeszcze dziesięć dni pozostało mi opisać.
OdpowiedzUsuń